Wtorek, 14 października Po jednej stronie Robert Kwiatkowski, który według raportu komisji powołanej do zbadania Rywingate był w "grupie trzymającej władzę". Po drugiej były przewodniczący komisji Tomasz Nałęcz. - Za ten raport i zszarganie mojego dobrego imienia będzie się pan tłumaczył w sądzie - wygrażał w programie "Teraz MY" były szef TVP. - Nie pociągnie mnie pan do odpowiedzialności za wypełnianie konstytucyjnych obowiązków - odpowiadał Nałęcz.
Robert Kwiatkowski, jako pierwszy w historii obywatel, pozwał do sądu Sejm za sformułowanie zawarte w raporcie z prac komisji, że był on jedną z osób, które wchodziły w skład "grupy trzymającej władzę". Były prezes TVP domaga się przeprosin i nie chce już dłużej słuchać pustych jego zdaniem wyjaśnień polityków: - Tłumaczył to się pan będzie już teraz w sądzie - mówił Kwiatkowski w programie "Teraz MY" do przewodniczącego komisji powołanej do zbadania sprawy Rywina.
"Chcę przeprosin. Nie chcę nikogo wsadzać"
Tomasz Nałęcz odpierając zarzuty Kwiatkowskiego wielokrotnie powoływał się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 14 kwietnia 1999 roku ws. zakresu prac komisji śledczych. Według Nałęcza "komisja rywinowska" po prostu wypełniała swoje obowiązki: - Pan prezes chce Sejm pociągnąc do odpowiedzialności i mnie wsadzić do więzienia za działania konstytucyjne - ironizował Nałęcz.
- Chcę przeprosin. Nie chcę nikogo wsadzać. Niech pan nie robi za mojego rzecznika - powtarzał Kwiatkowski.
Były szef telewizji publicznej był jednak głuchy na takie argumenty, bo - jak zaznaczał - to nie do Sejmu należy orzekanie "winny, czy niewinny". - To zadanie wymiaru sprawiedliwości. Raport autorstwa Zbigniewa Ziobry z prac komisji został przyjęty przez Sejm bezprawnie - powtarzał.
Nałęcz: komisja opisała po prostu stan faktyczny
Tyle że według Nałęcza komisja, której przewodniczył "nikogo nie skazała, nie ukarała, ale opisała stan faktyczny". - Nie można przepraszać za to, że Sejm wykonywał swoje obowiązki. Komisja coś stwierdziła i oddała to pod osąd publiczny. Na tym polegała jej siła - zaznaczał były poseł w "Teraz MY! Dogrywka" na antenie TVN24.
Siła, która według Kwiatkowskiego była jednak jedynie "siłą pomówienia i oszczerstwa". - Tezy zawarte w raporcie Ziobry są opisane brutalnym, prawniczym językiem. Czy Sejm ma prawo szargać dobre imię każdego obywatela tylko dlatego, że na sali jest odpowiednia większość posłów? - pytał retorycznie były szef publicznej.
Sejm ma przeprosić
Robert Kwiatkowski domaga się by - na koszt Kancelarii Sejmu - marszałek opublikował w mediach przeprosiny za "szereg nieprawdziwych stwierdzeń z raportu". Przeprosiny mają pojawić się w TVP, TVN i Polsacie - "przed i po" głównych wydaniach programów informacyjnych oraz w "Gazecie Wyborczej", dzienniku "Polska", "Rzeczpospolitej" i "Trybunie".
W zawartym w pozwie tekście przeprosin ma się znaleźć zdanie, że "Sejm prosi o dalsze nierozpowszechnianie" ocen z raportu. - Jeśli byłyby nadal rozpowszechniane, będę podejmował dalsze kroki - mówił Kwiatkowski dziennikarzom w sądzie. Proces w tej sprawie ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie na początku października.
Sąd nie odrzucił pozwu
Pełnomocnik Kancelarii Sejmu mec. Joanna Konecka-Dobrowolska wniosła, by sąd odrzucił pozew. Uzasadniała to zasadą konstytucji, wedle której władza ustawodawcza nie może podlegać władzy sądowniczej oraz "niedopuszczalnością drogi sądowej". - Gdyby zapadło orzeczenie nakazujące przeprosiny, faktycznie zablokowane zostałyby prace wszelkich komisji śledczych - oceniła.
Sąd nie uwzględnił jednak wniosku o odrzucenie pozwu, uznając, że także Sejm może dopuścić się naruszenia dóbr osobistych. Po za tym sąd podkreślił, że pozwanym nie jest Sejm jako taki, ale mający "zdolność procesową" Skarb Państwa, reprezentowany przez Izbę.
ŁOs//kwj