Zbigniew S. nie stawił się dzisiaj w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie. Miał być przesłuchany w charakterze podejrzanego o utrudnianie śledztwa. To oznacza, że może zostać zatrzymany przez policję. Kontrowersyjny biznesmen zapowiedział w sobotę wieczorem, że "wyjeżdża poza Europę", by kilkanaście godzin później napisać na portalu społecznościowym, że jednak wraca do Polski.
Niemal cały piątek trwało kolejne zamieszanie związane z kontrowersyjnym biznesmenem. Funkcjonariuszom Centralnego Biura Śledczego Policji prokuratorzy zlecili doprowadzenie tego dnia na przesłuchanie kilku osób (współpracowników Zbigniewa S. - red.), i - jak się wydawało - także samego S.
Ostatecznie jednak nie zatrzymano go, a jedynie "w jego miejscu zamieszkania" funkcjonariusze zostawili wezwanie na poniedziałkowe przesłuchanie. Miało się ono odbyć rano w Wydziale Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.
S. jednak nie pojawił się w prokuraturze. Za to wykonuje serie telefonów do śledczych i publikuje kolejne wypowiedzi w internecie. Tymczasem policjanci mają ustalić, gdzie przebywa i zatrzymać go w charakterze podejrzanego o utrudnianie śledztwa.
Wyjeżdża i wraca
Przed północą w sobotę S. zamieścił w internecie film, w którym poinformował, że wyjeżdża z Polski. - Jestem w drodze do bezpiecznego państwa i tam się za kilkanaście godzin znajdę. Za chwilę odlatuję poza Europę - powiedział.
Dodał, że "zgodnie z prawem" zbiera materiały na funkcjonariuszy CBŚP, których zamierza "sztuka po sztuce wyniszczać, kompromitując". Podkreśla też, że "nie da się zaszczuć".
Niemal dobę później, w niedzielę przed północą, umieścił na swoim profilu kolejny film. Tym razem powiedział w nim, że "wraca do Warszawy i planuje przyjazd w najbliższy wtorek".
Co się działo w sądzie?
Dlaczego prokuratorzy zlecili zatrzymanie współpracowników S.? Wiadomo, że od kilku dni prowadzone jest śledztwo, które dotyczy sądu Katowice-Zachód. W kolejnych filmach umieszczanych w internecie S. twierdził, że działa tam zorganizowana grupa przestępcza złożona z sędziów, prokuratorów i polityków.
Sugerował, że grupa zarabiała na "oszustwach, wyłudzeniach podatku VAT, organizacji nierządu". O patronat nad jej działalnością S. oskarżył polityków PO i PiS.
Trudno jednak dociec, na czym opiera swoje słowa. Wiadomo, że zgłosił się do niego mężczyzna, który - jako firma zewnętrzna - świadczył usługi transportowe dla sądu Katowice-Zachód. To on miał opowiedzieć S. o kulisach funkcjonowania sądu i związanego z nim "układu". Co więcej: rzekomo kierowcę zmuszono, by był świadkiem egzekucji.
Gdzie dowody?
- Zażądaliśmy wydania materiałów świadczących o tych przestępstwach. Stąd polecenie przeszukania u pana S., które wydaliśmy funkcjonariuszom CBŚ - wyjaśnia jeden z prokuratorów.
Jak sprawdziliśmy, policja dotąd nie miała zgłoszenia, które pasowałoby do opisywanego zdarzenia. Prezes sądu Katowice-Zachód zapewnia natomiast, że w jego archiwach nie brakuje żadnych dokumentów. Czy tak jest rzeczywiście, wyjaśni audyt, który już się rozpoczął. Tym bardziej, że na nagranych filmach S. widać okładki licznych sądowych akt - choć już nie ich wnętrze.
- Sytuacja jest typowa dla pana S.; wiele zamieszania, mało lub wcale konkretów - skomentował jeden z funkcjonariuszy Komendy Głównej Policji.
Rzeczywiście S. może zależeć na rozgłosie. Kilkanaście dni temu sąd na warszawskiej Pradze zdecydował, że 31 sierpnia musi się stawić do więzienia, aby odbyć karę roku pozbawienia wolności. To wyrok za oszustwo, którego miał się dopuścić w swoim komisie samochodowym. Sprzedał Lexusa za mniejszą kwotę, niż się umawiał z jego właścicielką. Zdążył jeszcze tym autem pojechać do Francji, gdzie samochód uległ awarii.
Autor: Robert Zieliński, pk, kło//plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24