- Szef służby, a szczególnie takiej jak ABW jest od tego, żeby być przezroczystym i żeby nie sprawiać kłopotu ani obywatelom, ani swojemu przełożonemu. Po powrocie będę oczekiwał szybkich i precyzyjnych wyjaśnień - powiedział w piątek w Brukseli premier Donald Tusk, komentując informację o odsunięciu prokuratora Andrzeja Piasecznego, który badał nieprawidłowości u operatora Ery i natknął się na podejrzaną transakcję szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. - Nie będzie świętych krów - podkreślił premier.
Prokurator Andrzej Piaseczny z warszawskiej prokuratury okręgowej natknął się w wielowątkowym śledztwie na wątek nieprawidłowości w PTC (operator Ery). Jak napisała "Gazeta Wyborcza", pojawiło się podejrzenie, że firma ta sprzedała po zaniżonej cenie służbowe auto szefowi ABW Krzysztofowi Bondarykowi.
W listopadzie 2010 r. policjant z CBŚ ostrzegł prokuratora, że jeśli śledztwo dojdzie do Bondaryka, zostanie spowolnione. Piaseczny stracił zaufanie do policji i czynności w śledztwie powierzył służbie antykorupcyjnej - CBA. W marcu 2011 r. z CBA wyszła analiza z sugestią postawienia Bondarykowi zarzutów paserstwa i posłużenia się sfałszowanym dokumentem (wyceną) przy zakupie audi A6. W maju 2011 r. przełożeni odebrali Piasecznemu wszystkie śledztwa.
Nie ma bezkarności
Komentując całą sprawę Tusk stwierdził, że podczas jego rządów nie będzie bezkarności w podobnych sprawach. - Nie ma żadnego powodu, żeby ktoś czuł się bezkarny tylko dlatego, że jest szefem którejś ze służb. Każdy podlega kontroli i sprawdzeniu, kiedy pojawiają się jakieś niepokojące sygnały - stwierdził premier. Jego zdaniem szef AWB powinien "rozwiązywać problemy i zapobiegać zagrożeniom państwa, a nie samemu te problemy przynosić".
Tusk zastrzegł jednak, że sprawę trzeba bardzo dokładnie wyjaśnić. - Już parę razy zdarzało się - pewnie za sprawą specyfiki tej służby - że wobec ministra Bondaryka publicznie formułowano przykre oskarżenia bądź pomówienia, które okazywały się tylko pomówieniami. Dlatego muszę zakładać, że ludzie, którzy zajmują się tak trudnymi aspektami jakim jest bezpieczeństwo wewnętrzne, mogą być także narażeni na pomówienia - powiedział. I dodał, że ponieważ tą sprawą zajmuje się zarówno CBA, jak i prokuratura, "to łatwo będzie oddzielić pomówienia lub prowokacje od tego, co może być jakąś nieprawidłowością lub dwuznacznością". - Jeśli będzie coś niewłaściwego, to oczywiście wyciągnę konsekwencje - powiedział Tusk.
To niepokojące
Wcześniej w rozmowie z tvn24.pl szefowa niezależnego stowarzyszenia prokuratorów Ad Vocem Małgorzata Bednarek powiedziała, że "to niepokojące, kiedy odbiera się śledztwa, w których pojawia się nazwisko osoby publicznej". - To niepokojące, bo godzi w niezależność prokuratury - zaznaczyła Bednarek. Jej zdaniem prokurator powinien prowadzić śledztwo od początku do końca, a jeśli nie, to jego przełożeni powinni wyjaśnić przyczyny odsunięcia. Także Prokurator Generalny powinien jasno sformułować okoliczności, w jakich dochodzi do odebrania prokuratorowi śledztwa.
Jednocześnie szefowa Ad Vocem zapowiedziała, że w sprawie prokuratora Andrzeja Piasecznego, stowarzyszenie będzie się domagać wyjaśnień. - Wyślemy pismo do Krajowej Rady Prokuratury, by zbadała sprawę, a także do Prokuratora Generalnego, aby wyjaśnił przyczyny odsunięcia - powiedziała Bednarek.
"Działałem w dobrej wierze"
O co chodziło w sprawie Bondaryka? Jak napisała "Gazeta Wyborcza", zewnętrzny audyt u operatora Ery wykazał nieprawidłowości przy przetargach, nadużycia w dysponowaniu prezentami "linii VIP" i sprzedaż po zaniżonych cenach samochodów służbowych.
Jednym z aut było trzyletnie audi A6 quattro 3.0 TDI. W grudniu 2007 r. kupił je, będąc już szefem ABW, Bondaryk. Wcześniej był w PTC dyrektorem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo danych. Audi było jego autem służbowym. Zapłacił za nie 67 tys. Według prokuratora cena mogła być zaniżona nawet o 90 tys. zł.
Gdyby Bondaryk dostał zarzuty kryminalne, jego własna służba musiałaby odebrać mu certyfikat dostępu do informacji niejawnych. A to oznacza ustąpienie z funkcji szefa ABW.
- Kupując ten samochód, działałem w dobrej wierze i nie złamałem prawa. Nie miałem żadnego wpływu na wycenę. Nie interesowałem się tym śledztwem - twierdzi Bondaryk.
Faktury na słupy
W śledztwie był jeszcze wątek lewych faktur. W maju 2009 r. zgłosił się do Piasecznego Piotr B., właściciel Agencji Kramer. Obawiając się zatrzymania przez CBŚ, zgodził się opisać proceder, którym parał się od lat. Polegał on na "sprzedawaniu kosztów" firmom, które chciały wykazać straty, by uniknąć wysokich podatków.
Piotr B. kontaktował się z niewielkimi spółkami w całej Polsce lub sam powoływał spółki, których prezesami były osoby podstawione - słupy. Przechowywał dokumenty i pieczątki tych firm i wystawiał w ich imieniu faktury za usługi naprawdę niewykonywane.
Z fakturami szedł do firm, które "szukały kosztów". Było ich co najmniej kilkadziesiąt, wśród mało znanych również takie giganty jak Polska Telefonia Cyfrowa (pracował tam Bondaryk jako ekspert w zakresie bezpieczeństwa, audytu wewnętrznego i ochrony informacji niejawnych), i telewizja Polsat.
Firmy miały przelewać pieniądze na konta wystawców faktur, a następnie odbierać je "pod stołem" z potrąceniem prowizji dla Piotra B. i słupów. Faktury opiewały na kwoty od kilku do ponad 100 tys. zł. Poszkodowany był Skarb Państwa.
Zarzuty w tej sprawie usłyszało już 46 osób.
Źródło: Gazeta Wyborcza, tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24