Jedni z radości, inni ze smutku - płaczą wszyscy. Pod Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich bliscy ofiar wypadku w kopalni "Wujek-Śląsk" od południa czekali na wieści. Lekarze, mimo dramatycznych apeli rodzin, długo nie wpuszczali nikogo do środka. - To nie miało sensu - mówi dyrektor Centrum Mariusz Nowak.
Najciężej ranny górnik jest w szpitalu w Łęcznej. W Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich przebywa 17 górników (w sumie w siedmiu szpitalach jest 41 górników). - Są w stanie ciężkim. Mają poparzenia ciała od 40 do 90 procent. U wszystkich podejrzewamy poparzenia dróg oddechowych - mówił rodzinom wczesnym popołudniem doktor Marek Grabowski. W chwili gdy ujawniał skalę oparzeń, z tłumu słychać było głośne "O Boże".
Lekarze z Siemianowic długo nie chcieli nikogo wpuszczać do szpitala. - Nie ma takiej możliwości - odpowiadał lekarz na dramatyczne prośby rodzin. - Proszę nas zrozumieć, w tej chwili najważniejsze jest byśmy im pomogli. Dzisiaj nie ma takiej możliwości byśmy kogoś tam wpuścili. Może jutro - dodawał spokojnie. Ale krótko przed godziną 16 pierwsze osoby zostały wpuszczone do swoich bliskich (po jednej osobie).
"Wszyscy przytomni"
- Wcześniej to nie miało sensu - tłumaczył dyrektor naczelny Centrum Leczenia Oparzeń Mariusz Nowak. Cały czas trwają badania rannych górników. Lekarze podejrzewają, że górne drogi oddechowe mają poparzeni wszyscy poszkodowani w wypadku. Ciężko mówić o rokowaniach.
- Każde oparzenie jest groźne. To jest szok. Czasem zdarza się tak, że dopiero po kilku miesiącach jeden organizm z ciężkiego oparzenia jest w stanie wyjść a inni się załamuje. Tutaj decydujące będą najbliższe doby - zaznaczał dyrektor. Wszyscy ranni górnicy są przytomni. - Ale to o niczym nie świadczy. Pytacie mnie o to, życie ilu górników jest zagrożone? Nie wiem, być może wszystkich - zwracał się Nowak do dziennikarzy.
Łzy szczęścia z nieszczęścia
Bliscy rannych górników, którzy gromadzili się pod szpitalem nie kryli łez. Jedni płakali ze szczęścia, że ich bliscy żyją. Inni ze smutku, że tak mało wiedzą o stanie ich zdrowia. - Żyje i cieszę się bardzo. Zadzwonił tylko żebym przyjechała i nic nie mówił. Ja dziękuję. Nie mogę rozmawiać - mówiła przez łzy matka jednego z górników, który trafił do szpitala.
- Zostawiłam wszystko, ubrałam dziecko i przybiegłam - relacjonowała z kolei Małgorzata Kordasińska, której mąż Janusz wyszedł z katastrofy bez szwanku. Zostały mu dwa lata do emerytury. Pani Małgorzata przyszła pod kopalnię z kilkuletnią córką Ewą. Dość szybko dowiedziała się, że mąż ocalał, sam zadzwonił i powiedział, żeby się nie martwiła. - Kamień z serca - oddychała z ulgą.
- Tam jest mój mąż. Wiem tylko tyle, że jest strasznie poparzony. Dowiedziałam się od mamy męża. Później zadzwonił jego kierownik. Zawsze jest człowiek dobrej myśli. Jesteśmy trzy miesiące po ślubie - z żalem mówiła inna z kobiet.
Gdzie są inni górnicy?
Nieco lżej ranni trafili do Zespołu Szpitali Miejskich w Chorzowie (dwie osoby), Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu (jedna osoba) oraz Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 1 w Tychach (jedna osoba).
12 zabitych
Do wypadku w kopalni "Wujek-Śląsk, Ruch Śląsk" w Rudzie Śląskiej-Kochłowicach, która należy do Katowickiego Holdingu Węglowego doszło około godz. 10.15 na poziomie 1050 metrów. Na skutek zapłonu metanu - według ostatniego bilansu - zginęło 12 górników, 41 jest rannych w tym 18 ciężko.
Na miejscu są już wojewoda śląski, do Rudy Śląskiej jedzie też wiceminister gospodarki odpowiedzialna za górnictwo Joanna Strzelec-Łobodzińska i szef MSWiA Grzegorz Schetyna.
Prezydent Lech Kaczyński złożył w piątek kondolencje rodzinom ofiar tragedii w kopalni. Prezydent jest bliski wprowadzenia żałoby narodowej.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24