- Notorycznie łamane są normy bezpieczeństwa – twierdzą górnicy z kopalni "Wujek-Śląsk" w rozmowie z TVN24. Kilka dni przed tragedią czujniki alarmowały o niebezpiecznym stężeniu metanu, a górników wycofywano – pisze "Rz".
Coraz więcej pytań wokół tragedii w kopalni "Wujek Śląsk". Czy manipulowano czujnikami metanu? Czy ratownicy tuszowali przyczyny wybuchu? Górnicy twierdzą, że normy bezpieczeństwa nie są przestrzegane, a przeprowadzane przez Wyższy Urząd Górniczy kontrole stężenia niebezpiecznego gazu są niewiarygodne.
"Tam ciągle naraża się życie górników"
- Tam ciągle naraża się życie górników. Notorycznie łamane są normy bezpieczeństwa. A kopalnie wiedzą o zbliżających się kontrolach – mówił TVN24 zastrzegający anonimowość górnik z "Wujka". Według niego mechanizm jest prosty. - Taki urzędnik też żyje z kopalni. Gdyby nie było kontroli, to nie miałby roboty. Podejrzewam, że nie są tak podatni, żeby jakieś grube rzeczy przepuścić, ale odpowiednio wcześniej jesteśmy informowani o kontrolach, żeby to wszystko wyczyścić, dopuścić kontrolera do odpowiedniego rejonu. Czasem zmieniane są trasy - wyjaśnia.
Prof. Kazimierz Lebecki z Wyższej Szkoły Zarządzania Ochroną Pracy zauważa z kolei, że w korytarzu było zbyt dużo górników. - Ta duża liczba ludzi mnie zastanawia, skąd się on tam wzięli. W przeszłości zdarzało się, że w takich wypadkach ginęło 30 kilku ludzi, ale miało to miejsce przy tzw. zmianie zmian, kiedy jedna zmiana opuszczała stanowisko zmian, druga wchodziła i spotykały się większe grupy ludzi. O godzinie 10. raczej nie przeprowadza się zmian, tego nie rozumiem – dodał.
Czujniki wskazywały zagrożenie
Poniedziałkowa "Rzeczpospolita" pisze, że kilka dni przed tragedią niebezpieczna ilość metanu w tej ścianie gromadziła się w kilku miejscach. Czujniki wskazywały zagrożenie, przerywano prace, a górników wycofywano. Dowodem na to są wydruki odczytu pięciu metanomierzy zainstalowanych w rejonie ściany V, w której w piątek doszło do zapalenia gazu. Zabezpieczyła je już katowicka prokuratura
Główny inżynier kopalni Wujek-Śląsk Andrzej Bielecki w rozmowie z "Rz" zapewnia jednak, że reagowano prawidłowo i zgodnie z procedurami.
Tymczasem – jak pisze "Rz" – kilka minut przed piątkową tragedią urządzenia nie wskazywały, że gaz może się zapalić. Zarejestrowały, że metan jest w normie pozwalającej górnikom pracować w tym rejonie – poniżej 1 i 2 proc. Dopiero dokładnie o 10.15 – a więc w chwili zapalenia się gazu – wskaźniki metanomierzy nagle podskoczyły do 8 – 10 proc. W tym momencie zadziałały prawidłowo – przesłały informację, prąd został odcięty.
Ranni: stan bez zmian
W szpitalach wciąż leży 39 górników rannych w wypadku. Przez noc z niedzieli na poniedziałek ich stan się nie zmienił. W piątek w rudzkiej części kopalni "Wujek" doszło do zapalenia się metanu. W dniu katastrofy zginęło 12 górników. W sobotę kolejna osoba zmarła w szpitalu. W poniedziałek zmarł 14. górnik. Najwięcej poszkodowanych - 18 - leży w siemianowickiej "oparzeniówce". Dwaj z nich są na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Jeszcze w poniedziałek rano mają zostać podane aktualne dane o stanie zdrowia górników z CLO.
Pozostali ranni przebywają w Szpitalu św. Barbary w Sosnowcu (6, w tym dwóch na OIOM-ie), Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach-Ochojcu (4), a także w szpitalach w Rudzie Śląskiej (7), w Siemianowicach Śląskich (3), Chorzowie (2) oraz Łęcznej (Lubelskie - 1).
Źródło: TVN24, Rzeczpospolita