Ponad 40 strażaków i 50 policjantów poszukuje 14-latka, którego we wtorek razem z trójką rodzeństwa porwał silny nurt Warty. Mimo reanimacji, pozostałych dzieci nie udało się uratować. - To była bardzo dynamiczna sytuacja, dzieci weszły do wody, straciły grunt pod nogami. Wszystko działo się prawie przy brzegu - mówi asp. Mieczysław Botór z KPP w Pajęcznie.
Po godz. 9 służby wznowiły przerwane w nocy poszukiwania 14-latka.
"Trudna akcja"
Płetwonurkowie przeczesują rzekę. Policjanci zabezpieczają miejsce przed osobami postronnymi. Przeszukują także nabrzeże.
W poszukiwaniach bierze udział także policyjny śmigłowiec z kamerą termowizyjną.
- Poszukiwania prowadzone są na odcinku 3 km. Mamy osiem kajaków, dwie łodzie motorowe i ponton z silnikiem - poinformował kpt. Leszek Marszał ze straży pożarnej w Pajęcznie. - Rzeka w tym miejscu jest dość niebezpieczna, jest sporo głębokich miejsc, dużo konarów, powalonych drzew, zarośnięte brzegi. Działania są dosyć trudne - wyjaśnił. Jak dodał, jeżeli obecne działania nie przyniosą skutku, służby będą szukać chłopca do zmroku. - Używamy wszelkich środków, żeby zakończyć je sukcesem - powiedział strażak.
"Straciły grunt"
Asp. Mieczysław Botór z KPP w Pajęcznie poinformował, że wciąż nie udało się przesłuchać matki dzieci. Kobieta jest zbyt roztrzęsiona, jest pod opieką psychologa. - To była bardzo dynamiczna sytuacja, dzieci weszły do wody, straciły grunt pod nogami - powiedział policjant. Jak dodał, wszystko wydarzyło się prawie przy brzegu.
Silny nurt porwał dzieci
We wtorek w trakcie kąpieli w Warcie k. Działoszyna (woj. łódzkie) dzieci porwał silny nurt. Dwoje z nich udało się wyłowić strażakom. Mimo reanimacji 7-latka i 15-latek zmarli. Po kilku godzinach z pokładu śmigłowca policjanci wypatrzyli trzecie dziecko - 11-latkę. Mimo prób ratowania życia dziewczynka także zmarła.
Jak poinformowała straż pożarna, 36-letnia matka przebywała nad wodą na dzikim kąpielisku z piątką swoich dzieci (początkowo policja informowała o trójce) i opiekunką. Wiadomo, że kobieta była trzeźwa.
Świadkowie całego zdarzenia podkreślają, że rzeka w tym miejscu jest niebezpieczna. - Miejscowi wiedzą, gdzie się można kąpać, mniej więcej znają dno tej rzeki - mówił w rozmowie z reporterem TVN24 jeden z nich. Dodał, że akurat w tym miejscu, w którym kąpały się dzieci, jest bardzo głęboko. - Jest wymyte dno, na zakręcie - wyjaśnił świadek zdarzenia.
"Ten dramat to symbol rzecznego niebezpieczeństwa"
Jerzy Burski z warszawskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego przypomina statystykę, która pokazuje, że utonięcia w rzece stanowią ponad 50 proc. wszystkich utonięć.
- Kto idzie z dziećmi nad rzekę, powinien brać pod uwagę, że to żywioł - podkreślał we "Wstajesz i wiesz" w TVN24. Jak dodał, dzikie kąpieliska są bardzo niebezpieczne i to właśnie tam najczęściej dochodzi do utonięć. - Rzeki płyną z prędkością około 3 km/h, dlatego trzeba tęgiego pływaka, żeby się utrzymał płynąc pod prąd. Ta woda znosi gdzie che, niezależnie od naszej woli. Jeżeli nie ma umiejętności pływania, to rzeka robi z nami, co chce - powiedział Burski. Jak dodał, dramat, który rozegrał się w Warcie, to "symbol rzecznego niebezpieczeństwa". - Dziwi mnie, że rodzice pozwalają dzieciom wchodzić w takie miejsca - uważa Jerzy Burski.
Autor: mn\mtom / Źródło: tvn24.pl, TVN24