Pojawiają się znienacka, bez uprzedzenia i zapowiedzi. Czasem chcą po prostu przeszkodzić i dokuczyć. "Fakty TVN" sprawdzały, jak politycy radzą sobie z przechodniami i obserwatorami ich poczynań.
W środę w Gdańsku były prezydent Lech Wałęsa kazał się jednemu krytykującemu go mężczyźnie się "przymknąć". - Czy można było to inaczej załatwić? Pozwolić, żeby nie pozwolił mi z wami [dziennikarzami - red.] rozmawiać? Musiałem go przywołać do porządku - tłumaczył potem w "Kropce nad i".
Dogadywanie ponoć nie jest najgorsze. Gorsze jest pokrzykiwanie z bliska. - Panie Pawlak, pan ruszy, bo wie pan, pan powinien do przodu iść, a nie do tyłu się cofać - zwrócił się inny obserwator, w Szczecinie, do wicepremiera Waldemara Pawlaka.
Wyobraź sobie, że dostałeś brawa
Przemilczenie to dobra metoda, co wskazuje też przykład Ludwika Dorna, który ongiś nie zaszczycił powodzian rozmową. Więcej cierpliwości miał premier Jarosław Kaczyński, który odpowiadając pokrzykującym łodzianom stosował nawet wysublimowane zwroty grzecznościowe. Donald Tusk musiał z kolei przepraszać za "moherową koalicję", a całkiem nie dawno słuchać bezradnie pytań rolnika "jak żyć?".
Krzysztof Kulesza, trener komunikacji, uczy polityków, jak radzić sobie ze stresem, także takim. Podstawą jest odpowiednie przygotowanie przed spotkaniem. - Nastrajają się w taki sposób już dobrze do tego, wyobrażając sobie, że dostali brawa, że wszystko zostało rozwiązane, że jest ok. Więc z zupełnie innym nastawieniem stają przed ludźmi - tłumaczy.
- To nie zawsze wystarcza - dodaje Kulesza. Ale przecież politykiem zostaje się nie po to, żeby było miło.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN