Z punktu widzenia praw człowieka to jest sytuacja dramatyczna - ocenił we "Wstajesz i wiesz" Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Prawa Człowieka. Odniósł się do publikacji Onetu, który napisał, że sędzia Łukasz Piebiak jako wiceminister sprawiedliwości "aranżował i kontrolował akcję" mającą skompromitować między innymi sędziego Krystiana Markiewicza ze stowarzyszenia Iustitia. Prezes zarządu stowarzyszenia Themis, sędzia Beata Morawiec oceniła w TVN24, że sama rezygnacja Piebiaka ze stanowiska w resorcie "to dopiero początek".
Ustalenia Onetu
Portal Onet ustalił, że wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak ma stać za zorganizowanym hejtem wobec sędziów krytykujących zmiany w wymiarze sprawiedliwości wprowadzane przez Zjednoczoną Prawicę. Jedna z takich akcji miała skompromitować szefa Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia" Krystiana Markiewicza, a inna - sędziego Iustitii Piotra Gąciarka. Onet napisał, że co najmniej 20 osób było wytypowanych do oczerniania. Według portalu za rozsyłanie kompromitujących materiałów odpowiedzialna była współpracująca z Piebiakiem kobieta o imieniu Emilia (redakcja Onetu zna jej nazwisko, jednak go nie publikuje). Kilkanaście godzin po poniedziałkowej publikacji Piebiak złożył rezygnację z pełnionej funkcji. We wtorek Onet napisał, że sędzia Jakub Iwaniec z Ministerstwa Sprawiedliwości, który - jak podaje - był "prawą ręką Piebiaka", miał "dostarczać internetowej hejterce Emilii haki między innymi na Krystiana Markiewicza, szefa stowarzyszenia Iustitia".
"To sytuacja dramatyczna"
- Jestem zszokowany. Z punktu widzenia praw człowieka (…) to jest sytuacja dramatyczna - ocenił w TVN24 w środę Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Prawa Człowieka.
- Wszelkie nasze prawa, które są gwarantowane w konstytucji czy aktach rangi międzynarodowej, są gwarantowane tym, że mamy dostęp do sądu i gdyby nasze prawa zostały naruszone, to możemy pójść właśnie do sądu i potwierdzić, że takie prawa mamy. I sąd nam je przywróci, gdyby zostały naruszone - tłumaczył. Tymczasem - jak dodał - "cała kampania, i nie tylko Ministerstwa Sprawiedliwości, ale można powiedzieć, że całego obozu rządzącego, od początku idzie w kierunku przetrącenia kręgosłupa polskiemu wymiarowi sprawiedliwości". - Okazuje się, że jak ktoś jest przeciwny tej dobrej zmianie, to staramy się go zneutralizować w inny sposób, tak żeby przestał mieć ochotę na działania przeciwne tej quasi-reformie - zauważył Kładoczny.
Podkreślił, że "z puntu widzenia obrony naszych praw to jest oczywiście dramat, bo jeżeli się spacyfikuje skutecznie sędziów, nikt już po naszej stronie, myślę o zwykłym człowieku (...) nie będzie chciał stawać".
"Nie może być tak, że to jest jedyny odpowiedzialny"
Kładoczny skomentował słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który we wtorek powiedział, że jego zdaniem dymisja Piebiaka "kończy sprawę". - Absolutnie to nie może kończyć sprawy - zaoponował przedstawiciel Helsińskiej Fundacji Prawa Człowieka. Zauważył, że "nie może być karą sama dymisja z bycia wiceministrem, bo już się pojawiają głosy, że po wyborach, jeżeli będą wygrane, pan sędzia Piebiak mógłby dostać inne stanowisko". - Nie może być tak, że to jest jedyny odpowiedzialny. Okazuje się, że ma współpracowników, którzy całą tę aferę rozprowadzają. Jest też odpowiedzialność jego bezpośredniego zwierzchnika (Zbigniewa Ziobry - red.). Podkreślił, iż "wielu bardziej doświadczonych ode mnie politycznie gości w państwa stacji mówiło, że nie wierzą w to, że on nie wiedział" o sprawie. Gość TVN24 przypomniał, że minister Ziobro jest również prokuratorem generalnym, "co od początku było krytykowane, że może nie jest dobrze łączyć te dwie funkcje w jednym ręku". - Teraz proszę sobie wyobrazić, kto ma ścigać, jeżeli istnieje podejrzenie, a takie się pojawia, że pan minister i do tego prokurator generalny sam stał za tymi działaniami pana Piebiaka? - pytał Kładoczny.
"To dopiero początek"
Również prezes zarządu Stowarzyszenia Sędziów "Themis" Beata Morawiec przyznała, że po ujawnieniu informacji przez Onet "zadziałano bardzo sprawnie", ale oceniła, że dymisja Piebiaka "to dopiero początek".
Zauważyła, że Piebiak "to tylko jedna z osób uczestniczących w tej grupie, która zajmowała się niszczeniem autorytetu polskiego wymiaru sprawiedliwości".
Dodała, że teraz działania powinny być podjęte w stosunku "do większej liczby osób".
"Wszystko było uzgadniane z ministrem sprawiedliwości"
Sędzia Morawiec oświadczyła, że nie wierzy, iż pracujący w ministerstwie sędziowie Łukasz Piebiak i Jakub Iwaniec mogli podjąć opisywane w mediach działania bez wiedzy Zbigniewa Ziobry. Podkreśliła, że współpraca pomiędzy szefem a jego podwładnymi była "tak bezpośrednia", że nie ma wątpliwości, iż "sukcesem, o którym mówił pan Piebiak, na pewno się pochwalił". W ocenie sędzi Morawiec "wszystko było uzgadniane z ministrem sprawiedliwości, co jest jeszcze bardziej przerażające". Zauważyła, że dymisja Ziobry także nie kończyłaby sprawy, bo "to nie jest ostatnia osoba, która powinna ponieść odpowiedzialność za niszczenie autorytetu polskiego wymiaru sprawiedliwości". - Jeżeli okaże się, że to nie tylko sędzia Iwaniec, nie tylko sędzia Piebiak, nie tylko minister sprawiedliwości, ale jeszcze inni funkcjonariusze Ministerstwa Sprawiedliwości uczestniczyli w tym procederze, to wszyscy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności, nie tylko dyscyplinarnej, ale również karnej - powiedziała Morawiec.
Sędzia zaznaczyła, że "jeżeli mówimy o ministrze sprawiedliwości, to zakres jego odpowiedzialności jest zdecydowanie różny od sędziów Iwańca i Piebiaka".
- Jest politykiem, jest posłem, który w jednym ręku łączy stanowisko posła, prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości. Ma immunitet, który chroni go przed odpowiedzialnością, a za działania polityczne odpowiada przed Trybunałem Stanu - powiedziała. - Natomiast zdecydowanie urzędnicy (...), tacy jak Łukasz Piebiak czy sędzia Iwaniec, w momencie, kiedy uchyli im się immunitet (sędziowski), mogą ponieść odpowiedzialność karną z artykułu 231 kodeksu karnego, czyli tak zwanego przestępstwa urzędniczego polegającego na przekroczeniu uprawnień albo niedopełnieniu obowiązku. Albo po prostu z tytułu tego, że uprawiali w stosunku do sędziów stalking. Jest to przejaw totalnego gnębienia środowiska, którym powinni się zaopiekować, a nie doprowadzać do hejtu, który w tak haniebny sposób odbija się na życiu tych ludzi - tłumaczyła prezes zarządu Stowarzyszenia Sędziów "Themis".
Autor: js//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24