Ludwik Dorn ustąpił z fotela ministra spraw wewnętrznych w geście protestu przeciw nielegalnym podsłuchom, które forsował Zbigniew Ziobro - donosi czwartkowy "Dziennik". Były minister sprawiedliwości miał zbierać w ten sposób informacje, potrzebne do rozprawienia się z polityczną konkurencją.
"Dziennik" dotarł do przyczyn rezygnacji Ludwika Dorna z funkcji szefa MSWiA. Siódmego lutego 2007 r. tłumaczył swoją decyzję "różnicą zdań z premierem co do kompetencji szefa MSWiA". Jak jednak wynika z najnowszych rewelacji gazety, rzeczywistą przyczyną dymisji Dorna były działania ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro i prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka.
Obciążyć konkurentów
Dorn zarzucał im nieuzasadnione zastosowanie podsłuchów w dwóch operacjach, które prowadziło CBŚ. Jarosław Kaczyński stanął po stronie ministra sprawiedliwości, który miał stwierdzić, że Dorn i ówczesne kierownictwo policji hamuje ważne śledztwa.
"Dziennik" powołując się na anonimowych rozmówców, twierdzi, że obie operacje były całkowicie nieuzasadnione i stanowiły pretekst, który miał posłużył do założenia nielegalnych podsłuchów. Dzięki temu Ziobro miał otrzymywać informacje, które mogłyby obciążać politycznych konkurentów.
Operacja "Cele" i "Doradca"
Pierwsza sprawa dotyczyła zagrożenia bezpieczeństwa Ziobry i Kaczmarka. Zdaniem "Dziennika" była to informacja niewiarygodna i od jednego z prywatnych detektywów. Ten miał poinformować o rzekomym niebezpieczeństwie policję, w efekcie czego CBŚ błyskawicznie założyło sprawę o kryptonimie "Cele”.
- Dotyczyła rzekomych zagrożeń czyhających na Ziobrę i prokuratora krajowego Kaczmarka. Mafia miała chcieć ich skompromitować w mediach, a nawet zlecić ich fizyczną likwidację - tłumaczy gazecie wysoki rangą policjant z komendy głównej. Działania operacyjne były zakrojone na szeroką skalę i objęły kilkanaście osób. Wśród inwigilowanych mieli się znaleźć prywatni detektywi i dziennikarze, którzy dzwonili do detektywów.
9 miesięcy nielegalnego podsłuchu
Jak podaje "Dz", druga operacji o kryptonimie "Doradca" skierowana była przeciwko wysokiemu urzędnikowi jednego z resortów gospodarczych. CBŚ miało go bezprawnie podsłuchiwać przez niemal 9 miesięcy. Funkcjonariusze rejestrowali jego rozmowy z ministrami rządu PiS, lobbystami i najpoważniejszymi polskimi przedsiębiorcami.
Ziobro zrzuca odpowiedzialność na kolegów
Za obiema operacjami stał naczelnik warszawskiego CBŚ Jarosław Marzec, wówczas zaufany człowiek w policji Kaczmarka i Ziobry. Ludwik Dorn nie zaprzeczył rewelacjom "Dziennika". Na pytanie czy "rzeczywiście różnił się w ocenie Jarosława Marca ze Zbigniewem Ziobrą oraz Januszem Kaczmarkiem", miał odpowiedzieć twierdząco.
Zbigniew Ziobro tłumaczy na łamach gazety. - Przyznaję, że ufałem wówczas prokuratorowi Kaczmarkowi, inspektorowi Marcowi. Oni twierdzili, że śledztwa są nienaganne a kierownictwo policji hamuje dobrą pracę Marca. O szczegółach tych dwóch spraw nie mogę mówić. Nadal objęte są tajemnicą państwową, której złamanie groziłoby mi zarzutami - mówił były szef resortu sprawiedliwości.
Źródło: "Dziennik"