- Niska frekwencja, to może być dobry znak - nieoczekiwanie stwierdził dotychczas namawiający do głosowania Donald Tusk. Także prezydent nie nakłaniał dziś Polaków do pójścia do urn. - Wielokrotnie wzywałem Polaków do udziału w wyborach - stwierdził. Inni politycy tradycyjnie apelują o skorzystanie z demokratycznych praw, choć w ocenie frekwencji są realistami: oceniają ją na maksimum 30 procent.
Jeszcze w piątek Donald Tusk na spotkaniu ze studentami zachęcał do udziału w wyborach mówiąc, że „udział w głosowaniu jest wymagającym niewiele wysiłku aktem na rzecz wolności”, a poprawiając frekwencję „można poprawić reputację Polski”.
W niedzielę najwyraźniej zmienił zdanie. - Nie oszukujmy się, to jest raczej cecha narodowa, od 20 lat w demokracji w nas frekwencja zawsze jest niska i zawsze narzekamy na frekwencję, więc może trzeba nauczyć się z tym żyć – stwierdził szef rządu w rozmowie z dziennikarzami po oddaniu głosu.
"Jeśli ktoś ma dosyć wybierania, to ja go też rozumiem"
Premier uważa, że do urn pójdzie jedna czwarta uprawnionych do głosowania. Zaznaczył jednak, że „dobrze byłoby, gdyby Polska nie była na końcu tabeli w tym współzawodnictwie”, choć niezależnie od frekwencji wybory i tak będą ważne. - Więc jeśli ktoś ma czasami dosyć wybierania, czy dosyć polityki, to ja go też rozumiem - podkreślił.
Tusk dodał, że niska frekwencja może być nawet „dobrym znakiem” – jednak ze względu na ciszę wyborczą nie możemy napisać, dlaczego szef rządu tak sądzi. Z chóru namawiających do pójścia do urn wyłamał się też prezydent - W czasie ciszy wyborczej nie można podejmować żadnych akcji. Poza tym wcześniej wielokrotnie już wzywałem Polaków do udziału w wyborach – uciął pytania dziennikarzy.
Kwaśniewski: nie odwracajcie się od demokracji
Byli prezydenci takich obiekcji nie mieli. - Demokracja jest silna uczestnictwem, bez wyborców jest marna i więdnie. Polacy, którzy 20 lat temu byli pierwszymi, którzy wywalczyli demokrację, nie mogą się dzisiaj od niej odwracać – apelował Aleksander Kwaśniewski.
Z kolei Lech Wałęsa uważa, że Polacy nie doceniają wagi wyborów do Parlamentu Europejskiego tak, jak powinni. - To są bardzo ważne wybory, tylko że my jeszcze nie przestawiliśmy się na interes europejski i kontynentalny. My jeszcze wciąż pracujemy w swoim małym ogródeczku. I prędzej czy później, trzeba będzie się przestawić, bo tam będą zapadały najważniejsze decyzje – ocenił były prezydent. Według Wałęsy frekwencja wyniesie 30 procent.
Bartoszewski: trzeba było mówić, że będzie tłok
Według Władysława Bartoszewskiego natomiast za niską frekwencję odpowiada przedwczesne ogłaszanie, że zainteresowanie wyborami będzie małe. - To jest błąd psychologiczny. Gdybym był szefem telewizji czy radia to bezustannie mówił bym, że zainteresowanie będzie tak wielkie, że trzeba iść na głosowanie możliwie rano, bo nie będzie się można dopchać. Wtedy ludzie głosowaliby z przekory: co ja się nie dopcham? Ja wam pokażę. Tacy jesteśmy, my Polacy bardzo często - tłumaczył były szef MSZ.
Z kolei obecny szef MSWiA szczerze przyznaje, że marzy mu się frekwencja „przyzwoita”. - Każdy dzień jest dobry na to, żeby pójść głosować, mam nadzieje ze tak się stanie dzisiaj. Ze będziemy mogli powiedzieć, że ta frekwencja jest przyzwoita - nie marzę o tym żeby była jakaś wielka, ale żeby była przyzwoita. To jest ważne – przekonywał Grzegorz Schetyna.
Poprawimy wynik z 2004?
W ostatnich wyborach do urn poszło 20,9 procent uprawnionych, co dało nam mało chlubne przedostatnie miejsce w Europie. W tych wyborach na razie jest trochę lepiej - do południa zagłosowało 6,65 proc., o kilkaset tysięcy więcej niż o tej porze w 2004 roku.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, PAP/Barbara Ostrowska, Tomasz Gzell