Europoseł PJN Marek Migalski krytykuje swoich dawnych kolegów z PiS. - Mogłem zostać w PiS-ie, przeczekać i mieć zapewnioną reelekcję. Ale wtedy musiałbym się zachowywać tak jak Błaszczak, Brudziński, Hofman, a nie byłoby mnie na to stać - powiedział w programie "Piaskiem po oczach".
W "Piaskiem po oczach" Migalski komentował ostatnią "przemianę" Jarosława Kaczyńskiego, który wycofał się ze smoleńskiej retoryki i pokazuje w mediach bardziej stonowane oblicze, podobne do wizerunku z kampanii prezydenckiej.
- Dla nas to gorzka satysfakcja, ta przemiana, bo Jarosław Kaczyński jeszcze pół roku temu mówił, że nie poda ręki Komorowskiemu - ocenił Migalski. Dodał, że właśnie dlatego on i pozostali posłowie opuścili PiS. - Nie chcieliśmy tego reklamować - stwierdził.
Według niego, gdyby Kaczyński nie zmienił linii po wyborach, ale utrzymał tę z kampanii, to "PO miałaby 25 proc. poparcia, a PiS szedłby jako fajna cywilizowana prawica do władzy, bo wszyscy już mają dosyć Donalda Tuska".
"Nie zazdroszczę Bielanowi"
Na pytanie, czy zaostrzenia kursu nie dałoby się przeczekać, Migalski odpowiada: - Dałoby się przeczekać, ale musiałbym się zachowywać tak jak koledzy Błaszczak, Brudziński, Hofman, a nie byłoby mnie na to stać, bo musiałbym uprawiać politykę "pełzająco-klęcznikową" - powiedział Migalski. Jego zdaniem, to posłowie "plastyczni", można ich dowolnie układać. - Można ich skrócić, rozciągnąć bez bólu, oni są przyzwyczajeni do tego procesu - dodał.
Jak powiedział, ostatnimi podmiotowymi politykami w PiS, którzy mają własne zdanie i własną pozycję są Jacek Kurski i Zbigniew Ziobro. - Ale to środowisko "ziobrystów" jest wycinane, Trochę mi ich żal, chociaż nie podzielam ich koncepcji - przyznał. Dodał, że nie zazdrości też Adamowi Bielanowi, którym dawni koledzy z PiS pomiatają. Dodał, że sam w ogóle nie bierze pod uwagę możliwości powrotu do PiS.
"Gryziemy trawę, żeby nam się udało"
Migalski pytany był też o szanse PJN w wyborach. - Od początku wiedziałem, że będzie ciężko, bo chcemy zrobić rzeczy, których nikt nie dokonał od lat. Gryziemy trawę, żeby nam się udało. Ale albo się robi ciężką politykę i zapieprza się dzień i noc, albo trzeba się zająć bratkami - powiedział.
Według niego, 10 lat temu PiS i PO miały ułatwione zadanie, bo budowały na rozpadających się partiach. Teraz przed PJN znacznie trudniejsze zadanie.
Zapewnił, że PJN będzie walczył do ostatniego dnia. - Realnie mamy 2-3 procent, czyli 600-900 tysięcy ludzi, którzy chcą na nas głosować. - Nie możemy się wycofać, bo albo się prze do przodu albo nie zajmuje się polityką - zaznaczył.
Według niego, kampania ma pomóc partii Joanny Kluzik-Rostkowskiej w zwiększeniu notowań i zbudowaniu przyczółka. - W tej kampanii ostrzał między PiS i PO jest tak totalny, że ludzie będą próbować znaleźć tych, którzy postawili się pośrodku – mają zalety obu partii, ale nie mają ich wad - dodał.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24