Były premier Leszek Miller, zeznając jako świadek w procesie ppłk. Marka Miłosza powiedział, że nie wywierał nacisków, by lecieć mimo złej pogody. Ppłk. Marek Miłosz jest oskarżony o rozbicie śmigłowca z premierem na pokładzie.
- Wiele razy latałem, w sytuacji, gdy była wyraźna decyzja, że nie lecimy, nie wywierałem presji - powiedział Miller przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie. Dodał, że Miłosz cieszył się opinią znakomitego, przestrzegającego procedur pilota. Miller, który do dziś odczuwa skutki urazu kręgosłupa, podkreślił, że nie ma do Miłosza pretensji i gdyby nie umiejętności pilota, wszyscy uczestnicy feralnego lotu "byliby dziś na cmentarzu".
Były premier przyznał, że zależało mu na udziale w Barbórce hutników miedzi w Lubinie i na szybkim powrocie do Warszawy w związku z planowanym zaraz potem wylotem do Dublina, ale nie wywierał nacisków.
Także oficer BOR, który był szefem ochrony premiera - Wiesław Bijata - zapewnił, że żadnych nacisków na załogę nie było, a decyzję podjął dowódca śmigłowca - mjr Miłosz.
Gdy śmigłowiec startował była zła pogoda
Kolejny meteorolog przesłuchiwany jako świadek w tym procesie zeznał, że w dniu wypadku śmigłowiec leciał większą część drogi w dość wysokiej - przekraczającej 9 stopni - temperaturze. Dodał, że cywilny ośrodek opracował komunikat pogodowy ostrzegający o możliwości oblodzenia, ale nie oznaczało to pewności, że oblodzenie wystąpi, ponadto wojsko nie odebrało komunikatu. Świadek powiedział, że - zapewne z powodu niedopracowanej procedury - załogi rządowych samolotów odbierały przed lotem cywilne komunikaty, załogi śmigłowców z reguły nie. Miłosz wyjaśnił, że załogi śmigłowców zaopatrują się w prognozy wojskowe i nie mają obowiązku odbierania komunikatów służb cywilnych.
Ppłk. Miłoszowi grozi osiem lat więzienia
Rządowy śmigłowiec rozbił się 4 grudnia 2003 pod Warszawą gdy wyłączyły się obydwa silniki. Kilkanaście osób doznało obrażeń, 12 z nich przeszło długotrwałe leczenie. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę awarii uznano oblodzenie wlotów silników. Miłosz jest oskarżony o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy (przez niewłączenie ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej) i nieumyślne spowodowanie wypadku. Grozi mu do 8 lat więzienia.
Śmigłowiec początkowo miał lecieć nie do Wrocławia, lecz do Lubina. Wykluczono to ze względu na złą pogodę i ubogie wyposażenie tamtejszego lotniska. Świadkowie i oskarżony mówili, że premier Miller i szef jego ochrony nalegali, by lecieć do Lubina lub w kierunku tego miasta tak daleko, jak się da. Szef rządu zamierzał dalej udać się samochodem na uroczystości barbórkowe. Miłosz odmówił ryzyka lądowania na przygodnym terenie, poparł go dowódca pułku.
Wracający z Wrocławia do Warszawy śmigłowiec rozbił się, gdy wyłączyły się obydwa silniki. Miłosz zdołał skierować opadający helikopter na niezabudowany teren leśny.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24