- Skoro biedna Polska Ludowa była w stanie stworzyć tysiąc szkół na tysiąclecie, to dlaczego obecna Polska nie jest w stanie stworzyć stu szkół na stulecie - pytał w "Faktach po Faktach" były premier Leszek Miller. Skomentował także decyzję Sądu Okręgowego w Warszawie, który uchylił zakaz organizacji 11 listopada marszu przez narodowców.
Leszek Miller w "Faktach po Faktach" w TVN24 odniósł się do obchodów święta stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, mówiąc, że jest tym "bardzo przygnębiony".
- Skoro biedna Polska Ludowa była w stanie stworzyć tysiąc szkół na tysiąclecie, to dlaczego obecna Polska nie jest w stanie stworzyć stu szkół na stulecie - pytał.
- Chodzi mi o tego rodzaju inicjatywy, które będą na tyle wymowne, że każdy, kto się pojawi w pobliżu, będzie mógł sobie pomyśleć "o, to przecież było na stulecie" - tłumaczył Miller.
"To była okazja też dla opozycji"
Jego zdaniem stulecie odzyskania niepodległości "to była wspaniała okazja, żeby zostawić jakiś ślad, jakąś trwałą inwestycję, na przykład wielką bibliotekę cyfrową, salę koncertową, jakieś centrum technologiczne".
- Marsz przejdzie i minie, niezależnie od tego, co się tam zdarzy - wskazywał b. premier.
Jak mówił, "wszystko to pójdzie w mrok zapomnienia" i nie zostanie nic "co by pobudzało emocje Polaków".
Leszek Miller podkreślił, że marsz z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości to jego zdaniem "jedna wielka improwizacja".
- To była okazja też dla opozycji, która tej sposobności nie zauważyła - ocenił.
Uchylenie zakazu organizacji marszu
Przedstawiciele Stowarzyszenia Marsz Niepodległości złożyli w Sądzie Okręgowym w Warszawie odwołanie od decyzji pani prezydent. Sąd w czwartek wieczorem uchylił ją.
Leszek Miller pytany w "Faktach po Faktach", czy jest zaskoczony wyrokiem, zaprzeczył.
- Widać wyraźnie, że sądy w swoich orzeczeniach kierują się przekonaniem, że możliwość demonstrowania jest prawem, jest możliwością konstytucyjną. Natomiast państwo ma instytucje, które w sytuacji, kiedy manifestacja wybiega poza dozwolone ramy, mają interweniować i likwidować w zarodku niebezpieczeństwo - wyjaśniał.
- To dzisiejsze orzeczenie sądu idzie w tym kierunku - podsumował.
- To jest gest Piłata, (Hanna Gronkiewicz-Waltz - red.) umywa ręce i mówi: od tej pory, skoro premier i prezydent przejmują organizację tego marszu, nic mnie nie obchodzi - kontynuował.
Pytany o to, czy jego zdaniem prezydent Warszawy pomogła rządowi odebrać marsz środowiskom narodowym, Leszek Miller odpowiedział, że "to się dopiero okaże". Jego zdaniem, jeśli w niedzielę nie zdarzy się nic skandalicznego, to "władze ogłoszą swój sukces".
- Jeżeli okaże się natomiast, że marsz będzie jedną wielką kompromitacją, w tym również naszego kraju, to pani Gronkiewicz-Waltz powie "no i proszę, miałam rację" - stwierdził były premier.
"Marsz został oddany środowiskom skrajnym"
Leszek Miller pytany w "Faktach po Faktach", czy weźmie udział w marszu, odpowiedział, że nie zamierza.
- Gdybym tam poszedł, miałbym świadomość, że wprawdzie mam przed sobą prezydenta i premiera, ale za sobą osoby, które reprezentują prądy polityczne, z którymi nie chcę mieć nic do czynienia - wyjaśnił.
Zdaniem Millera "marsz został oddany środowiskom skrajnym". Jak mówił, "są one wszędzie, w każdym demokratycznym państwie, tylko różnica polega na tym, że u nas flirtuje z nimi władza".
- To jest niebezpieczne i tego nie powinno się tolerować - ocenił były premier.
Autor: akr//plw//kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24