Kilkadzesiąt minut strachu i szczęśliwy finał - tak wyglądało popołudnie pasażerów PLL LOT, którzy Boeingiem 737 mieli lecieć do Stambułu. Mieli, ale nie dolecieli, bo tuż po starcie załoga maszyny wykryła usterkę techniczną. Samolot nie mógł jednak wylądować od razu, bo miał za dużo paliwa w skrzydłach. Przez ponad godzinę krążył więc nad stolicą.
Informacje o awarii Boeinga 737 otrzymaliśmy na platformę Kontakt TVN24. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Jaką dokładnie usterkę wykryła załoga samolotu? Tego nie wiadomo, bo jak tłumaczył rzecznik LOT Wojciech Kądziołka, PLL nigdy nie udzielają takich informacji. Kędziołka zapewnił jednak, że nie była to jednak poważna awaria, a lądowanie odbyło się "rutynowo", nie zaś "awaryjne". Na czym polegała różnica? - Pilot maszyny, która ma lądować awaryjnie prosi o asekurację służb takich jak straż pożarna bo obawia się, że podczas siadania samolotu może wystąpić niebezpieczeństwo dla życia podróżnych. W tym przypadku nie było o tym mowy - tłumaczył Kądziołka.
Standardowe zawracanie
Rzecznik wyjaśnił, że krążenie Boeinga wokół stolicy było także "standardową procedurą". - Żaden samolot nie jest przystosowany do lądowania z pełnymi bakami paliwa. Musił krążyć ze względów technicznych, ale to nie trwało długo - zapewniał. Trochę jednak trwało, bo maszyna planowo startowała z Okęcia o godzinie 13.10, a na płycie lotniska usiadła z powrotem chwilę przed godziną 15.
Decyzję o zawróceniu Boeinga do Warszawy podjęto dlatego, bo tam najszybciej będzie można zidentyfikować i naprawić usterkę. A co z pasażerami, których miał zanieść do Stambułu? Po wylądowaniu w Warszawie przesiedli się do innej maszyny podstawionej przez LOT.
Źródło: Kontakt TVN24, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu