Gdybym spotkał dzisiaj Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza powiedziałbym im "dobry wieczór" - mówił w "Kropce nad i" w TVN24 Jerzy Miller, były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - Nie słyszałem żadnego zarzutu, żeby fakty opisane w raporcie Millera ktoś podważył. W związku z tym pozostaje mi powiedzieć tylko "dobry wieczór" - wyjaśnił.
- Gdyby rzeczywiście ktoś na poważnie przeczytał raport Komisji i gdyby chciał sprawdzić, czy to wszystko co jest wpisane jest prawdą i znalazłby tam jakieś nieopisane zdarzenia, to mógłby posądzać, że zrobiliśmy to celowo. Ale mam nadzieję, że ten nasz raport został przeczytany od deski do deski i nie słyszałem żadnego zarzutu, żeby fakty tam opisane ktoś podważył. W związku z tym pozostaje mi powiedzieć tylko dobry wieczór - mówił w "Kropce nad i" Jerzy Miller pytany, co by powiedział słysząc zarzut podawania nieprawdy w raporcie o katastrofie smoleńskiej.
Prezes PiS podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej nawiązał do ustaleń przyczyn katastrofy smoleńskiej, dokonanych przez rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) oraz polską Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. Zaznaczył, że "to, co zostało ustalone przez komisję Anodiny i komisję Millera, to nie jest prawda".
"Sztuczny sposób udowadniania z góry wygłoszonych tez"
Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych powiedział w środę w rozmowie z "Faktami" TVN, że członkowie jego komisji byli nakłaniani do tego, żeby zmienić swoje zdanie na temat końcowego raportu, pod którym się podpisali.
- Zostali zaproszeni do udziału w pracy komisji (Macierewicza - red.) właśnie po to, żeby można było powiedzieć, że członkowie komisji, której miałem okazję przewodniczyć, zmienili zdanie, podpisując się pod innym raportem z inną treścią - wyjaśniał Miller.
- Samo powtarzanie analizy przyczyn wypadków nie jest rzeczą nienaturalną - mówił. - Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nowi członkowie nowej komisji byli takimi samymi fachowcami jak moje koleżanki i koledzy, którzy zechcieli ze mną współpracować - dodał.
Według niego, "rzeczą oburzającą jest niefachowość osób, które się zaprasza do pracy w komisji". - Dlatego nic dziwnego, że ta komisja (Macierewicza - red.) nie ma żadnego autorytetu i wszelkie komunikaty tej komisji są lekceważone, ponieważ nie są oparte na faktach, tylko są sztucznym sposobem udowadniania z góry wygłoszonych tez, które są nie do obronienia - tłumaczył.
Jerzy Miller w "Kropce nad i" wyjaśniał, że "członek komisji nie może zmienić zdania, ponieważ raport jest efektem pracy zespołowej, a nie efektem pracy pojedynczych osób". - To nie jest tak, że część członków komisji podpisało raport, a część nie. Raport był podpisany jednomyślnie. Wszystkie podpisy gwarantują zgodę komisji co do treści tego raportu - mówił.
Jak powiedział, oburza go to, że członkowie komisji, której przewodniczył, stracili pracę. - Nie dlatego, że źle ją wykonywali, tylko dlatego, że mieli odwagę podpisać się pod prawdą - stwierdził.
Miller został także zapytany o ocenę eksperta podkomisji smoleńskiej Franka Taylora, który uznał, że samolot Tu-154 został zniszczony w wyniku eksplozji, jakie miały miejsce najpierw w lewym skrzydle, potem w kadłubie samolotu w ostatnich sekundach lotu.
- Jak ta informacja zostanie zapisana i podpisana wraz z uzasadnieniem i faktami, które potwierdzają taki scenariusz, to oczywiście będzie podjęta dyskusja fachowców z tymże ekspertem. Natomiast nie wiem kto, co i kiedy powiedział dopóki to jest tylko i wyłącznie informacja, która nie jest dokumentem pracy komisji - skomentował Miller.
Pytany, czy na podstawie badań, które przedstawiła komisja Millera jest możliwe, że na pokładzie samolotu były podłożone bomby, odparł: - Nie jest możliwe, dlatego my jesteśmy bardzo zainteresowani każdym innym spojrzeniem, które by uzupełniało nasz sposób analizy szczątków samolotu po wypadku.
"Nie dostalibyśmy kopii zapisu czarnych skrzynek, gdyby nie rozmowa Tuska z prezydentem Rosji"
Jerzy Miller odniósł się także do kwestii postawienia Donaldowi Tuskowi zarzutów zdrady dyplomatycznej. - Gdyby strona polska nie uzyskała wiernej kopii zapisu czarnych skrzynek prawdopodobnie nasz raport byłby bardzo ułomny. Nie mielibyśmy szansy przeczytać sami tego, co czarne skrzynki zawierały. Ten zapis był znacznie szerszy w naszym odczycie niż to co dostaliśmy od strony rosyjskiej. Nie dostalibyśmy tej kopii gdyby nie rozmowa Donalda Tuska z premierem Rosji. Wiem kiedy ta rozmowa była i wiem jak strona rosyjska zachowywała się przed rozmową i po niej - powiedział były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Dopytywany, jaka jest pewność, że zapisy czarnej skrzynki nie zostały sfałszowane przez Rosjan odpowiedział: - Jeżeli miałaby być sfałszowana, to strona rosyjska fałszowałaby wszystko, a niektóre rzeczy nie były do odczytania na terenie Rosji, tylko musiały przyjechać do Polski i być odczytane w Warszawie.
- Nie twórzmy następnej teorii, że to, co czytamy, to, co oglądamy to wszystko jest zniszczone, zamienione, czy sztucznie spreparowane. Niestety wypadek pozostawił po sobie takie znaki, które wyraźnie prowadzą do podsumowania, które raport zawiera - ocenił Miller.
"Wiem, że nie było zamachu"
Jak dodał, "wie, że nie było zamachu". - Wiemy na pewno, że samolot leciał zbyt nisko, dlatego bo nikt nie wykosił wierzchołków drzew na terenie przed lotniskiem w Smoleńsku i na pewno nikt nie wbijał w brzozę szczątków skrzydła samolotu wchodząc na drabinę i używając młotka - stwierdził były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
W latach 2010-11 katastrofę smoleńską badała Komisja Badania Wypadków Lotniczych, której przewodniczył ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie komisja Millera stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Polska komisja wskazała też na nieprawidłową pracę rosyjskich kontrolerów. Podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.
Powołana w lutym 2016 r. przez ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza podkomisja do ponownego zbadania katastrofy przedstawiła swoje wnioski 10 kwietnia ub.r. Według podkomisji samolot został rozerwany eksplozjami w kadłubie, centropłacie i skrzydłach, a destrukcja lewego skrzydła rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad brzozą. Zdaniem Macierewicza instytucje państwowe, które wcześniej badały katastrofę smoleńską, nie dopełniły podstawowych obowiązków, a decyzje w tej sprawie miały charakter polityczny.
9 stycznia Macierewicz został odwołany ze stanowiska szefa MON. Dwa dni później jego następca Mariusz Błaszczak powołał Macierewicza na stanowisko przewodniczącego podkomisji.
Autor: kb/ / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24