Na biurku marszałka Sejmu wylądował już raport policji dotyczący słynnego rajdu Jacka Kurskiego. Poseł PiS-u jednak nie składa broni i chce, by podobny raport funkcjonariusze sporządzili w sprawie Donalda Tuska i Sławomira Nowaka, którzy rok temu "wypasionym subaru" przejechali z Gdańska do Warszawy w 4 godziny.
W zeszłym tygodniu poseł PiS-u na awaryjnych światłach "podłączył się" do konwoju CBA i jechał za nim ponad 100 kilometrów. Stanął dopiero na blokadzie. Funkcjonariusze myśleli, że ktoś próbuje odbić przestępcę zatrzymanego i przewożonego w konwoju.
Kurski: Nie jechałem na żadną balangę
W czwartek Jacek Kurski oświadczył, że "podda się wszystkim procedurom wynikającym z faktu procesowania takiej sprawy w normalnych procedurach parlamentarnych". - Nie jechałem na żadne wakacje, na żadną balangę, jechałem do sejmu spiesząc się, by móc jak najszybciej spełnić obowiązki poselskie – tłumaczył dziennikarzom Kurski. Jak wyjaśnił, stało się to po tym, jak 8 godzin czekał na lotnisku w Gdańsku na samolot, który nie odleciał z powodu mgły.
Tusk pędził "wypasionym subaru"
Jednocześnie poseł PiS stanowczo zaprotestował przeciwko różnemu traktowaniu podobnych zdarzeń. - Tylko dlatego, że jedne wydarzenia mają miejsce z udziałem polityków, a takie same lub bardzo podobne z udziałem polityków Platformy – powiedział Kurski.
Jak wyjaśnił poseł chodzi o zdarzenie sprzed roku, gdy Donald Tusk i Sławomir Nowak – jak to określił – "wypasionym Subaru" pokonali trasę z Gdańska do Warszawy poniżej 4 godzin.
Kurski: Jechali 150 km/h
- Zdaniem policji, by zmieścić się w czterech godzinach, trzeba by było jechać z prędkością 150 kilometrów na godzinę – powiedział Kurski. Poseł PiS oczekuje również, że podobny raport do tego, który trafił dziś do marszałka, policja sporządzi też w sprawie Tuska i Nowaka. - Jest bezsporne, że jechali z prędkością 150 kilometrów na godzinę – dodał poseł.
O co chodzi?
Zdaniem policji, by zmieścić się w czterech godzinach, trzeba by było jechać z prędkością 150 kilometrów na godzinę. Jacek Kurski o "rajdzie" Donalda Tuska i Sławomira Nowaka
Jacek Kurski mówi o zdarzeniu z listopada ubiegłego roku. Donald Tusk wraz ze swoim partyjnym kolegą Sławomirem Nowakiem na pierwsze posiedzenie Sejmu chcieli przylecieć samolotem z Trójmiasta. Pech chciał, że poranny lot z Gdańska odwołano. A inauguracyjne posiedzenie Sejmu zaplanowano na godz. 15. - Około godziny 8.30 zadzwonili do mnie z LOT-u i powiedzieli, że samolot jest odwołany. Nie podali przyczyn - opowiedział "Polsce" Sławomir Nowak. - Sytuacja była nieciekawa, bo do posiedzenia zostało kilka godzin, a my byliśmy bez samochodu.
Pożyczyli subaru od partyjnego kolegi
Jak na złość w oplu posła Nowaka nawaliła półoś. Samochodu nie miał też Donald Tusk. - Gorączkowo zaczęliśmy szukać jakiegoś transportu. Najpierw pomyślałem o mojej siostrze, która ma opla corsę. Jednak jeden z moich współpracowników załatwił szybsze auto - relacjonuje Nowak. Posłowie pożyczyli subaru od Mirosława Zdanowicza, gdańskiego działacza PO. Podróż z Gdańska do Warszawy zajęła Nowakowi i Tuskowi cztery godziny.
Wniosek ws. Kurskiego już u marszałka
Tymczasem Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski otrzymał w czwartek pismo od policji opisujące zachowanie na drodze z Gdańska do Warszawy posła PiS Jacka Kurskiego.
W piśmie jest tylko "opis zdarzeń" i nie ma żadnych sugestii o możliwości popełnienia przez posła wykroczenia albo przestępstwa.
Jak podkreślił, w piśmie nie ma także mowy o możliwości odebrania Kurskiemu prawa jazdy.
W ubiegły piątek marszałek Komorowski powiedział dziennikarzom, że gdy tylko wpłynie informacja od policji, sprawa zostanie rozpatrzona przez Prezydium Sejmu.
- Potem na ogół w takich wypadkach były kierowane wnioski do komisji etyki poselskiej. To jest w zasadzie jedyna możliwość ukarania posła - podkreślał Komorowski.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24