PiS, który planuje dezubekizację w dyplomacji, sam mianował ambasadora, który z tą ustawą może mieć problem. Najważniejszy polski dyplomata w Niemczech - Andrzej Przyłębski - nie wspomniał w swoim oświadczeniu lustracyjnym o współpracy ze służbą bezpieczeństwa PRL. Twierdzi, że o tym zapomniał. Materiał "Czarno na białym".
Reporterzy "Czarno na białym" rozmawiali z ludźmi, którzy znali ambasadora Przyłębskiego.
"Mister i miss środowiska filozoficznego"
- W latach dziewięćdziesiątych to była rzeczywiście wyjątkowa para - Andrzej Przyłębski i Julia Przyłębska. Wszyscy ich hołubili, podziwiali, zazdrościli, bo to byli bardzo eleganccy, bardzo ładni, bardzo światowi ludzie, którzy robili świetną karierę. Byli dla wszystkich bardzo mili, również dla mnie - opowiada o Przyłębskich profesor Jan Hartman, filozof i znajomy Przyłębskich. Mówi o nich jako "misterze i miss" środowiska filozoficznego. - Jest to człowiek niewątpliwie ambitny. Może z dużą dozą egoizmu, w pewnym sensie w działaniach dość uparty, a może nawet bezwzględny - mówi z kolei filozof i opiekun naukowy Andrzeja Przyłębskiego - profesor Bolesław Andrzejewski. Andrzej Byrt, były ambasador RP w Niemczech, przełożony Przyłębskiego (od 1996 roku do 2001 roku Przyłębski był attaché kulturalnym w ambasadzie) wspomina, że dzisiejszy ambasador dobrze wykonywał swoją pracę.
TW Wolfgang
Do niedawna znajomi Przyłębskiego nie wiedzieli, że w 1979 roku, jako student drugiego roku filozofii, stał się on tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa, o pseudonimie "Wolfgang". Tak wynika z teczki znajdującej się w IPN.
Dokument podpisał podczas drugiego spotkania z oficerem służby bezpieczeństwa w tajnym lokalu wykorzystywanym przez bezpiekę w hotelu Konin. - Teraz, kiedy patrzę w przeszłość naszych relacji i jego postawy, to to zdziwienie słabnie - mówi opiekun naukowy Przyłębskiego, prof. Andrzejewski zapytany o to, czy był zaskoczony tym, że jego student był tajnym współpracownikiem SB. - Kariera jest dla niego ważna i w tym sensie pewnie mniej liczą się układy polityczne, koleżeńskie,czy uczniowsko-mistrzowskie - dodaje. W teczce Przyłębskiego znajduje się jedna charakterystyka stworzona przez tajnego współpracownika Wolfganga. Dotyczy jego kuzyna, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Przyłębski napisał o nim, że jest "zdecydowanym antykomunistą" oraz opisał, jaką drogą dostał się do Ameryki. - Póki Instytut Pamięci Narodowej nie zakończy swoich prac weryfikacyjnych, to w zasadzie jest to dzielenie włosa na czworo - mówi Jacek Biegała, radca ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Niemczech.
Nie pamiętał o podpisaniu zobowiązania
W wywiadzie dla wpolityce.pl Przyłębski powiedział, że nie pamięta, czy w oświadczeniu do IPN napisał o podpisaniu zobowiązania o współpracy z SB. "Ale nawet jeśli je podpisałem, to było to wymuszone pod groźbą nie tylko odmowy paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych". - Nie ma już chyba łagodniejszego szantażu, niż powiedzieć "nie dostaniesz paszportu" - komentuje to profesor Hartman. - Ten rodzaj informacji jest moim zdaniem czynnikiem dyskwalifikującym każdą osobą, która to powie, nie mówiąc już o ambasadorze - skomentował Andrzej Byrt słowa Przyłębskiego o tym, że zapomniał, czy podpisał zobowiązanie. Byrt dodał, że nie wierzy w jego niepamięć. Jak wynika z dokumentów współpraca z TW "Wolfgangiem" trwała tylko rok. Brakuje jednak kluczowych dokumentów, czyli tak zwanej teczki roboczej. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się odnajdzie. - Profesor Przyłębski był jednym z wielu przypadków ludzi, którzy po prostu mieli chwilę słabości, później się zorientowali, że zachowali się nieroztropnie. Starali się z tego wykręcić, udało im się. Tylko dziwne, że nie chcą później o tym pamiętać. To jest najbardziej zaskakujące - mówi profesor Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Dziś ambasador twierdzi, że nawet jeśli coś podpisał, to w jego odczuciu tej współpracy nie było. IPN weryfikuje takie oświadczenie Przyłębskiego.
"Widzę zawężenie horyzontów"
Promotor ambasadora napisał negatywną opinię w sprawie możliwości przyznania Przyłębskiemu tytułu profesora. Jego zdaniem ówczesny doktor habilitowany poszedł na łatwiznę, starając się o tytuł naukowy. Tytuł profesorski ostatecznie uzyskał w 2009 roku po odwołaniu od negatywnej decyzji. Swoją pracę w Niemczech zaczął od radiowego wywiadu, w którym mówił o umysłowości obywateli Niemiec. - Trzy tygodnie już tutaj jestem i nawet w życzliwych rozmowach, sympatycznych, widzę pewne zawężenie horyzontów - mówił w polskojęzycznym radiu w Niemczech (radio Funkhaus Europa/COSMO), ale był też cytowany przez niemieckie media.
Niemiecki dwutygodnik kulturalny "Tip" co roku publikuje ranking berlińczyków, za których Berlin powinien się wstydzić. W ostatnim znalazł się również Andrzej Przyłębski na 11. miejscu. Chodzi o jego nieudolne próby zorganizowania w Berlinie premiery filmu "Smoleńsk". Ostatecznie zrobiła to niezależna fundacja kulturalna, ale ponieważ reakcje publiczności nie spodobały się ambasadorowi, postanowił zrobić pokaz premierowy raz jeszcze.
Autor: mart/sk/jb / Źródło: TVN24, radio Funkhaus Europa/COSMO