W „Faktach po Faktach” Marek Migalski próbował wcielić się w rolę wolontariusza call-center i przekonać do głosowania na Jarosława Kaczyńskiego „niezdecydowanego wyborcę”, którego udawała Beata Tadla. Europoseł PiS chciał popisać się wyszukanym słownictwem i… kompletnie się pogubił.
Call-center to pomysł PiS na kampanię swojego kandydata. Otwarta w sobotę siedziba centrum telefonicznego sztabu PiS mieści się w warszawskim Centrum Informacyjnym "Europejski". Siedzący przy telefonach wolontariusze (przygotowano 20 stanowisk) mają losowo wybierać numery i dzwonić do Polaków.
Migalski udając jednego z nich zwrócił się w "Faktach po Faktach" do prowadzącej program Beaty Tadli: - Dzień dobry, witam serdecznie, Marek Migalski, czy mogę zająć pani 34 sekundy? – zaczął Miglaski i szybko wyjaśnił, że od 35 liczony jest kolejny impuls.
Trudne słowa politologa
- Namawiam do głosowania na Jarosława Kaczyńskiego, bo to jest polityk substancjalny, istotowy, esencjonalny – przekonywał Migalski. Poproszony o wyjaśnienie trudnego słowa przepadł z kretesem. – To jest człowiek jakiś, można go lubić lub nie, ale wiadomo, kim jest ten człowiek. Natomiast nasi kontrkandydaci ze szczególnym uwzględnieniem Bronisława Komorowskiego są kandydatami substancjalnymi… przepraszam, substytutywnymi, czyli zastępczymi, niesamodzielnymi – tłumaczył dość pokrętnie.
Giertych: nie nadaje się pan
- Obawiam się, że przy takich sformułowaniach, które rozumie w granicach dwóch do trzech procent elektoratu, miałby pan problemy z przekonywaniem. Do call center się pan nie nadaje – ocenił drugi z gości „Faktów po Faktach” Roman Giertych.
Również prowadząca program nie wydawała się przekonana. Trzeba jednak podkreślić Europoseł PiS z godnością i uśmiechem przyjął swoją porażkę.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24