Na kilka godzin przed pierwszą debatą kandydatów na prezydenta, publicyści rozmawiają o sensie rozmowy, bez wzajemnego zadawania sobie pytań. - Platforma zagrała tutaj na debatę bez debaty - w "Loży prasowej" w TVN24 ocenił Andrzej Stankiewicz z "Newsweeka". Paweł Lisicki z "Rzeczpospolitej" uważa natomiast, że jest to element "wojny nerwów sztabów wyborczych", bo od wyniku spotkania może zależeć zwycięstwo w wyborach.
- Może chodzi o to, że tak naprawdę różnica między kandydatami jest bardzo niewielka. W związku z tym można zakładać, iż od przebiegu debaty, a właściwie od jej wyniku, może zależeć wynik wyborów - powiedział Lisicki w TVN24.
- Chodzi o to, żeby w ostatniej chwili istniała pewnego rodzaju niepewność, jak to tak naprawdę się potoczy. Taka wojna nerwów - mówił z kolei redaktor naczelny "Rzeczpospolitej".
PO zagrała
Andrzej Stankiewicz z "Newsweeka" w takiej formule starcia dopatruje się taktyki przede wszystkim rządzącej partii. - Platforma zagrała tutaj na debatę bez debaty. Dlatego, że z wszystkich punktów widzenia, jeżeli w ich sondażach Komorowski ma bezpieczną przewagę, to debata byłaby ryzykowna - ocenia. I dodaje: - To nie będzie debata, to będzie wygłaszanie expose.
Piotr Stasiński z "Gazety Wyborczej" sądzi natomiast, że taka forma starcia sprzyja obu kandydatom. - Ani jednemu, ani drugiemu nie jest na rękę, żeby były pytania między sobą, czyli żeby to w ogóle była debata - ocenia Stasiński.
Tak lepiej
Zaś Sławomir Sierakowski z "Krytyki Politycznej" preferuje właśnie taką formułę debaty. - Razem, poza tym, że mogą się nie znosić, nie lubić i ze sobą rywalizować, dobrze wiedzą, że dopóki będą zajmować całość sceny politycznej, czyli dopóki będą dysponować mniej więcej połową polskiego elektoratu, to są tak czy inaczej w grze, niezależnie od wyniku wyborów. I mogą tak sobie startować do końca świata. Więc lepiej, żeby mówili jednak do tych swoich połówek Polski, niż do siebie nawzajem - uważa Sierakowski.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24