Anna Cugier-Kotka - aktorka ze spotu PiS, a wcześniej PO - niewiele może pomóc policji. Co prawda, po czterech dniach złożyła formalne zawiadomienie o tym, że została pobita przez trzech mężczyzn, jednak nie potrafi określić wyglądu napastników.
- Pani Anna Cugier-Kotka była wczoraj na policji, oglądała między innymi fotografie, które jej prezentowaliśmy, jednak nie wskazała żadnej osoby - powiedział portalowi tvn24.pl Marcin Szyndler, rzecznik komendanta stołecznego policji.
Dodatkowo - jak donosi portal policyjni.pl - aktorka nie była też w stanie pomóc specjaliście w wykonaniu portretów pamięciowych napastników. Powód? Aktorka niewiele pamięta. Co ciekawe - zastanawiają się dziennikarze portalu - Cugier-Kotka mówiła wcześniej, że napastnicy wyglądali na ludzi wykształconych. - To chyba ich widziała? - pytają.
Policja nie dostała też dotychczas od aktorki dokumentu z obdukcji, choć już kilka dni temu zapewniała, że obdukcję zrobiła.
Czy są już postępy w śledztwie pobicia Anny Cugier-Kotki? - To nie jest tak, jak przy instalacji programu komputerowego, że wskazuje, ile procent zostało do końca - mówi Marcin Szyndler. Rzecznik zapewnia, że "policja prowadzi w tej sprawie szereg niezbędnych czynności". - To szereg równolegle prowadzonych czynności, które mają wiele rzeczy potwierdzić, a być może niektóre obalić. Zobaczymy, jaki będzie finałowy efekt - wyjaśnia Szyndler.
"Możesz mnie w d... pocałować, sprzedajna dz...ko PiS-u'
Zamieszanie wokół pobicia aktorki zaczęło się we wtorek tydzień temu. W "Poranku" TVN24 Anna Cugier-Kotka roztrzęsiona opowiadała o tym, że w sobotę 6. czerwca została napadnięta i pobita, gdy wyszła do sklepu. - Było trzech panów, którzy zaczęli mnie wyzywać, a potem szarpać i kopać. Krzyczeli "Możesz mnie w d... pocałować, sprzedajna dz...ko PiS-u. Jak już mówisz w telewizji publicznej, to mów prawdę" - relacjonowała kobieta.
Utrzymywała, że w sobotę policja nie chciała przyjąć zgłoszenia o pobiciu. Aktorka zgłosiła się jednak na komisariat we wtorek. Według policji, Cugier-Kotka mówiła początkowo o jednym mężczyźnie i o uderzeniach w pośladki. Formalne zawiadomienie o pobiciu złożyła dopiero w środę.
Wersja numer jeden...
We wtorek, w wywiadzie dla "Superstacji", aktorka mówiła jednak, że wcale nie została pobita. - Niestety, tak się zdarzyło, że w sobotę wyszłam po prostu sobie do sklepu i zaczęto mnie szarpać. No, akurat ten człowiek, który mnie zaatakował. Nie zostałam pobita. Zostałam tylko zwyzywana. Ale ten człowiek, który mnie zaatakował, nie zdawał sobie sprawy, że wystarczy mnie lekko kopnąć w moje kolano, które przeszło dwie operacje, żeby zrobić mi dużą krzywdę. Dlatego adwokaci PiS zajmą się ta sprawą, bo to już, wydaje mi się, przekracza pewne granice - powiedziała.
...i numer dwa
Tymczasem w piątek na antenie TVN24 oburzona aktorka twierdziła, że do pobicia doszło. - Zostałam skopana, kopnięta kilka razy. Wszystko jest w protokole policji - powiedziała. Uważa również, że część jej wypowiedzi jest zmanipulowana i wyrwana z kontekstu tak, by ją ośmieszyć.
Całą sprawę skomentował m.in. Jarosław Kaczyński. - Nie wiem, czy to było zlecenie, czy wystąpienie pewnej części elektoratu Platformy Obywatelskiej – mówił prezes PiS. Kaczyński wyjaśniał też, dlaczego Cugier-Kotka dopiero w poniedziałek wieczorem powiedziała o pobiciu jej przez trzech mężczyzn. - Była w szoku, kobiety tak mają - przekonywał.
- Afera z Cugier-Kotką to kolejna sztuczka PiS-u. Podejrzewam, że stoją za nią Bielan z Kamińskim – mówił w z kolei w RMF FM Janusz Palikot. Poseł PO stwierdził, że „to jest pisowski kabaret” i „próba wzbudzenia współczucia”. - Zagrali tą osobą już przy okazji spotu, grają dalej. Bardzo nieeleganckie, nieetyczne – ocenił poseł.
Pupilka PO i PiS
Anna Cugier-Kotka stała się sławna po tym, jak wystąpiła w spocie wyborczym PO, zachęcając do głosowania na tę partię. W ostatniej kampanii wyborczej zmieniła jednak barwy i wystąpiła w filmikach PiS, gdzie przekonywała, że partia Donalda Tuska zawiodła jej oczekiwania. To ona dała obecnemu rządowi słynną "żołtą kartkę".
Po emisji tego spotu aktorka zaczęła otrzymywać obraźliwe sms-y i e-maile. Grożono jej także śmiercią. Sprawę zgłoszono na policję, która ma 30 dni, by zdecydować o wszczęciu postępowania.
Źródło: tvn24.pl, policyjni.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24