Wojenny horror widział przez wizjer aparatu fotograficznego. Okrucieństwa niemieckiej okupacji zmieniał w zdjęcia. Udało mu się uciec przed śmiercią, a cenny aparat fotograficzny przemycić nawet do obozu pracy. Włodzimierz Kałkowski dziś ma 91 lat i opowiada o życiu zatrzymanym w kadrze.
Pierwszy aparat dostał na dwunaste urodziny. Za 12 i pół złotego - Jakie to były pieniądze przed wojną! - wspomina Włodzimierz Kałkowski.
Fotografie zrobione z ukrycia
- Podczas pierwszego bombardowania w Bydgoszczy byłem u sąsiada. On powiedział, że to na pewno są ćwiczenia. Ale w radiu usłyszeliśmy o wojnie - tak wspomina wybuch wojny.
Za posiadanie aparatu groziła śmierć, ale pan Włodzimierz nie mógł się powstrzymać. - Uznałem, że muszę dokumentować to, co Niemcy wyczyniają - mówi. Tak powstały wojenne zdjęcia. Wiele z nich było zrobionych z ukrycia. Między innymi to, na którym widać, jak Niemcy prowadzą Polaków na rozstrzelania.
Gruszkami zmazany krzyż
Także i pan Włodzimierz miał być rozstrzelany. Na jego ubraniu Niemcy namalowali krzyż, co w tamtym czasie oznaczało wyrok śmierci. Uratowały go gruszki, które matka wsunęła mu do kieszeni.
- Dyskretnie zdjąłem marynarkę i tymi gruszkami zmazałem krzyż - opowiada.
Po wojnie zamieszkał we Wrocławiu. Tam dokumentował miasto, które powstawało z ruin.
Autor: jl//gak / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN | Włodzimierz Kałkowski