Andrzej Markowiak, były już wiceminister środowiska został w 1983 roku zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako TW "Doktor" - wynika z materiałów IPN. - To nieprawda i przykład, jak pseudohistorycy grają ludzkim życiem. Wystąpię o autolustrację - mówi portalowi tvn24.pl Markowiak, który w ubiegłym tygodniu podał się do dymisji.
Publikację na temat byłego wiceministra zamieściło Centrum Badań Historycznych w Raciborzu (Markowiak był tam prezydentem w latach 1994-2001). Jej autorem jest historyk Centrum Beno Benczew. Powołuje się w nim na materiały SB przechowywane przez IPN. Są to mikrofilmy i dokumenty dotyczące Markowiaka.
Wynika z nich - jak pisze Benczew - że SB pierwszy kontakt z Markowiakiem nawiązała po wybuchu stanu wojennego. Markowiak zwrócił uwagę służb, ponieważ był aktywnym działaczem NSZZ „Solidarność”. Jednak w 1981 r. podpisał tylko deklarację lojalności, zobowiązując się do "przestrzegania porządku prawnego w PRL".
Autor opracowania twierdzi, że aktywna współpraca rozpoczęła się dopiero w 1983 r. Po przeszukaniu miejsca pracy i mieszkania Markowiaka, SB odkryła wydawnictwa opozycyjne. Podczas przesłuchania wymienił nazwisko osoby, od której otrzymał „bibułę”. Za kolportaż takich materiałów groziło nawet 3 lata więzienia. Benczew zwraca jednak uwagę, że Markowiak w zeznaniach starał się umniejszyć rolę swojego kontaktu.
W czerwcu 1983 r. raciborska SB zarejestrowała Markowiaka jako TW „Doktor”. Miał rozpracować postawy działaczy byłej „Solidarności”, a jego spotkania z oficerem SB miały się odbywać raz lub dwa w ciągu miesiąca. Z zachowanych materiałów, na które powołuje się historyk wynika, że Markowiak wymienił nazwiska 7 osób, z którymi spotykał się po 13 grudnia.
Jak podkreślają Benczew, w materiałach po SB nie odnaleziono do tej pory teczki pracy „Doktora” i trudno ocenić, całość kontaktów ze służbami PRL. Markowiak zerwał współpracę we wrześniu 1983 r., po trzech miesiącach kontaktów i mimo starań SB jej nie odnowił.
Niekompletna publikacja
Historyk Beno Benczew przyznaje w rozmowie z portalem tvn24.pl, że badania na temat współpracy Markowiaka z SB nie są jeszcze kompletne. Jak tłumaczy, zdecydował się je opublikować, bo były już wiceminister środowiska podał się nieoczekiwanie do dymisji. – Nadal weryfikuję materiały na ten temat - zastrzega Benczew. I jednocześnie przyznaje: - Wiem już, że część informacji podanych przez oficera SB kontaktującego się z TW „Doktor” jest nieprawdziwa. Nie zapoznałem się jeszcze z teczkami pokrzywdzonych. Jedną z nich przejrzałem pobieżnie.
Jak mówi historyk, w poniedziałek po południu spotyka się z Markowiakiem. Będzie to druga rozmowa, pierwsza odbyła się w ubiegłą sobotę. – Bardzo mi zależy na konfrontacji z panem Markowiakiem po to, żeby zrozumieć kontekst tej sytuacji (kontaktów z SB –red.) – tłumaczy Benczew. Dodaje, że we wtorek informacja na temat byłego wiceministra środowiska ukaże się na stronie internetowej poświęconej miastu Racibórz.
Pozwę historyka do sądu
Markowiak zapewnia w rozmowie z tvn24.pl, że informacje podane przez Benczewa są nieprawdziwe. – Nie było żadnych meldunków dla SB. Nie było spotkań z oficerami, o jakich mowa w publikacji. Przez sześć lat, jako poseł składałem oświadczenia lustracyjne badane przez Rzecznika Interesu Publicznego – mówi były minister środowiska. I dodaje: - Prosiłem (Benczewa – red.), żeby wstrzymał się z publikacją, tłumaczyłem, że udzielę mu wywiadu, bo nie mam nic do ukrycia. Od czasów studiów aż do roku 1989 byłem inwigilowany przez SB.
Według niego, Benczew nie ma wiedzy ani kwalifikacji. – Chce zaistnieć, jako badacz. Nie zważa na to, że dotyczy to człowieka, który ma rodzinę, jakąś przeszłość i przyszłość. Jak to się dzieje, że pseudohistorycy mogą grać ludzkim życiem – pyta retorycznie były minister.
Były wiceminister zapowiada, że pozwie historyka do sądu. - Najpierw jednak wystąpię do IPN o swoją teczkę. Potem jak najszybciej o autolustrację, chcę żeby proces był jawny.
Markowiak tłumaczy też, dlaczego odszedł z resortu środowiska. – Kiedy media doniosły o moich rzekomych problemach lustracyjnych, postanowiłem podjąć działania oczyszczające. W takiej sytuacji, dla dobra kraju nie mogłem pełnić funkcji, nie mogłem występować na sali sądowej jako wiceminister – mówi. I dodaje: - Minister Nowicki przekonywał mnie, żebym nie składał dymisji.
Problem lustracyjny rządu Tuska?
Resort środowiska przekonywał do tej pory, że Markowiaka podał się do dymisji z przyczyn osobistych. Ale pogłoski o jego odejściu z ministerstwa pojawiły się wcześniej. Radio Zet spekulowało, że może on opuścić resort z „powodów lustracyjnych”. Informację dementował szef resortu środowiska Maciej Nowicki. - Pan Markowiak nie podał i nie poda się do dymisji, dlatego, że jest niezwykle uczciwym człowiekiem i nie był współpracownikiem służb specjalnych - mówił.
Sprawa Andrzeja Markowiaka to nie pierwszy przypadek w rządzie PO, kiedy dymisje wiąże się z „problemami lustracyjnymi". Kwestia współpracy ze służbami PRL pojawiała się przy okazji wcześniejszych dymisji, m.in. odpowiedzialnego w Kancelarii Premiera za sprawy bezpieczeństwa i służby specjalne Pawła Grasia, wiceminister sportu Grażyny Leji, wiceszefa MSWiA Tadeusza Nalewajka i wiceminister obrony Marii Wągrowskiej. Za każdym razem rząd zaprzeczał, że chodzi o niejasną przeszłość polityków.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24