Był premier z Krakowa i prezydent Tusk, 10 milionów mieszkań i 100 milionów miejsc pracy. Co w tym roku partie obiecają nam na billboardach? Kampania rusza w czwartek.
W czwartek prezydent oficjalnie ogłosi to, co nieoficjalnie już powiedział: że wybory odbędą się 9 października. I wtedy ruszy kampania, która w myśl niedawnego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie będzie się różniła niczym od tych poprzednich.
Będą i reklamy, i billboardy. Co nie wszystkim się podoba. Zwłaszcza tym, których nie stać. - My apelujemy do wszystkich ugrupowań politycznych, aby zrezygnowały z billboardów – zaapelował Paweł Poncyljusz z PJN. Pozostałe partie od miesiąca prowadzą billboardową kampanię. Informacyjną.
"Wystarczy się ładnie uśmiechnąć"
O słuszności lub braku sensu billboardów powiedziano chyba już wszystko. Warto rzucić okiem na to, jak sprawa wyglądała przez ostatnie 20 lat. Era billboardów politycznych zagościła na dobre w Polsce w 2005 roku. Wtedy to z wielkich powierzchni reklamowych patrzyła na nas skupiona twarz "prezydenta Tuska – człowieka z zasadami" czy Lecha Kaczyńskiego z rodziną: żoną, córką, ówczesnym, a obecnie byłym mężem córki, wnuczką i hasłem "rodzina, uczciwość, przyszłość".
Nie oznacza to, że wcześniej partie nie uciekały się do tego typu kampanii. Ale wcześniej miasta nie były aż tak politycznie plakatowane. - Od 2005 roku większość polityków uwierzyła w to, że wystarczy się ładnie uśmiechnąć z tego plakatu, dobrze ubrać i to załatwia sprawę. Obawiam się, że niektórzy mają rację – uważa specjalista ds. marketingu Mirosław Oczkoś.
Od 2005 roku większość polityków uwierzyła w to, że wystarczy się ładnie uśmiechnąć z tego plakatu, dobrze ubrać i to załatwia sprawę. Obawiam się, że niektórzy mają rację Mirosław Oczkoś
Premier stamtąd i z owamtąd
Daleko za nami czasy, w których plakat był jedynie symbolem dalekosiężnych planów. Jak ten z Aleksandrem Kwaśniewskim, który nieco enigmatycznie zachęcał "wybierzmy przyszłość". Albo ten najsłynniejszy, z szeryfem z westernu na tle znaku "Solidarności", który przypominał o dacie wyborów "w samo południe 4 czerwca 1989". Więcej konkretów – a konkretnie milion miejsc pracy – obiecywał Kongres Liberalno-Demokratyczny. Z naciskiem na obiecywał.
Wiele było też obietnic niespełnionych: prezydent Tusk i premier z Krakowa to koronne przykłady pewności, która nigdy nie przekuła się w rzeczywistość. Jedynie Tomasz Nałęcz, jak deklarował na billboardzie, rzeczywiście dostał się do Pałacu i zobaczył się z Barackiem Obamą. Tyle że jako prezydencki doradca.
- Wypisywanie sobie hasła "premier stamtąd, premier z owamtąd" nie przynosi pożądanych efektów. Dziwię się Jarosławowi Kaczyńskiemu, że to zaryzykował – stwierdził Oczkoś, odnosząc się do najnowszego plakatu prezesa PiS.
Wojna za miliony. Podatników
Żeby nie narażać się na takie ironiczne rozliczenia, premier ponoć stwierdził, że na plakatach PO nie wystąpi. Co w obozie sąsiednim wywołało triumfalne zadowolenie. - No cóż, najwyraźniej uznał, że jest kompromitujący dla swojej partii – ocenił Kaczyński.
Dzięki zakwestionowanemu przez Trybunał kodeksowi wyborczemu, ta kampania dopisze kolejna kartę do wielkiej plakatowej historii Polski. Historii, która pochłonęła już dziesiątki milionów naszych obywatelskich złotych.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24