Czy amatorska bomba, która eksplodowała na warszawskiej Białołęce 1 listopada, miała zostać użyta w trakcie manifestacji 11 listopada? Jak dowiedział się portal tvn24.pl, to jedna z hipotez, które rozpatrują śledczy. W wyniku wybuchu jeden mężczyzna zginął na miejscu, dwóch jego kompanów zostało ciężko rannych.
Do tragicznej w skutkach eksplozji doszło w jednorodzinnym domu, przy ulicy Waligóry na warszawskiej Białołęce 1 listopada. Mimo upływu prawie trzech tygodni policja i prokuratura nadal lakonicznie informują o kulisach tych wydarzeń.
- Dziś mogę powiedzieć, że to śledztwo, które traktujemy z najwyższą powagą. Badamy również hipotezę zakładającą przygotowania do aktu terroru - mówi rzecznik prasowy komendy głównej policji Mariusz Sokołowski.
Prokuratura ogranicza się na razie do stwierdzenia, że “czynności w tej sprawie zostały powierzone policji”. - Czekamy na możliwość przesłuchania dwóch osób, które odniosły poważne obrażenia w tym wybuchu - mówi nam rzecznik prokuratury okręgowej dla prawobrzeżnej Warszawy, Renata Mazur.
Tuż po samej eksplozji wypowiedział się jeszcze Piotr Świstak ze stołecznej policji. - W wybuchu jedna osoba zginęła, dwóch mężczyzn przebywających w tym samym pomieszczeniu zostało rannych - mówił portalowi TVN Warszawa.
Nam udało się teraz poznać więcej szczegółów związanych z tym wydarzeniem. Ustaliliśmy, że miało ono wpływ na operację policyjną związaną z zabezpieczeniem obchodów Święta Niepodległości. Zaalarmowane zostały komórki zwalczające terroryzm w Centralnym Biurze Śledczym a także Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
- W śledztwie zebraliśmy informacje, z których wynika, że mężczyzna konstruował amatorską bombę. Zamierzał ją zdetonować podczas stołecznej demonstracji 11 listopada - mówi nam jeden z funkcjonariuszy policji.
Włamania, groźby karalne, zakaz stadionowy
Z tych informacji wynika, że 24-letni Mateusz W., który zginął w zdarzeniu, zamówił w jednym ze sklepów wysyłkowych ponad 300 rac i petard o nazwach “Franciszek”, “Patrycja” i “FP3”. Co zaskakujące, dostarczono mu je za pośrednictwem poczty. Następnie wraz z dwójką kolegów zajął się “rozbrajaniem” petard tak, by zyskać materiał wybuchowy. Przesypywał go do dużego, szklanego pojemnika, który następnie miał zostać wyposażony w lont. Podczas tej pracy raczyli się alkoholem. Nagle ładunek eksplodował.
Odłamki grubego szkła niemal zgilotynowały 24-latka. Jeden z jego kompanów stracił palce a drugi został ciężko poraniony.
- Mateusz W. i jego sześć lat starszy kolega byli wcześniej karani. Chodziło o kradzieże, włamania, groźby karalne - mówi nam jeden z naszych rozmówców. Potwierdziliśmy, że obaj byli również związani z ruchami kibicowskimi. - Mateusz W. miał np. orzeczony zakaz stadionowy.
Gdyby użyli tego w tłumie, byłby dramat
Jak dokładnie zamierzali wykorzystać konstruowany ładunek wybuchowy? Na to pytanie śledczy nie chcą odpowiadać. Zgromadzony przez policjantów materiały musi teraz przeanalizować prokurator, który zdecyduje o brzmieniu ewentualnych zarzutów dla tej dwójki, która przeżyła.
- Nie mamy wątpliwości, że gdyby tego użyli w tłumie, byłyby ofiary. W tej chwili skłaniamy się do opinii, że przygotowywano zamach i tylko cudem do niego nie doszło - usłyszeliśmy od jednej z osób związanej ze śledztwem.
Autor: Robert Zieliński / Źródło: tvn24.pl