65 lat temu milicjanci dali jemu i jego rodzinie 10 minut na spakowanie się i opuszczenie domu, bo jako Ślązaków uznano ich za wrogów ustroju. Dzisiaj Rudolf Woźniczek, jedna z wielu ofiar "Tragedii Górnośląskiej",domaga się od państwa zadośćuczynienia. W poniedziałek rusza proces w tej sprawie.
Rudolf Woźniczek z Rudy Śląskiej miał zaledwie 4 lata, gdy w lipcu 1945 roku został wraz z matką i czwórką rodzeństwa wyrzucony z domu przez milicję. Władze komunistyczne uznały ich, jako Ślązaków, za wrogów ustroju.
W poniedziałek odbędzie się pierwsza rozprawa w procesie, który Woźniczek wytoczył Polsce. Żąda od Skarbu Państwa 50 tys. zł.
Musieli zamieszkać ze zwierzętami
65 lat temu rodzina Woźniczka miała 10 minut na spakowanie się i opuszczenie domu. Jego ojciec został aresztowany i przepadł bez wieści na półtora roku. Później okazało się, że trafił do obozu pracy, gdzie przetrzymywano osoby uznane za wrogów władzy ludowej. - Kiedy ojciec wrócił, był wrakiem człowieka - mówi Woźniczek.
Jak wspomina poszkodowany, rodzina musiała zamieszkać w ogrodowej altanie, razem ze zwierzętami.
Represje PRL-u
Represje spowodowane były tym, że rodzina Woźniczków znalazła się na niemieckiej volksliście, na której Niemcy umieścili rdzennych mieszkańców Górnego Śląska, czyli prawie dwie trzecie ludności. Wpisu na listę nie można było odmówić, bo oznaczało to często obóz koncentracyjny. Zaliczeni do tej grupy otrzymywali obywatelstwo niemieckie na 10 lat.
Woźniczek jest zapewne jedną z tysięcy ofiar "Tragedii Górnośląskiej". Ilu dokładnie było poszkodowanych - nie wiadomo. Wielu wywieziono do pracy przymusowej, wielu zmarło w obozach przeznaczonych dla "zdrajców narodu polskiego".
Źródło: PAP, Dziennik Zachodni
Źródło zdjęcia głównego: TVN24