Już nie 15 a 115 tysięcy złotych - to wysokość nagrody dla osoby, która pomoże w odnalezieniu napisu "Arbeit macht frei". Pieniądze na ten cel przekaże muzeum w Auschwitz-Birkenau za zgodą Ministerstwa Kultury Narodowej. Zdaniem Piotra Cywińskiego dyrektora placówki, kradzież jest "wyrwaniem z serca najświętszego miejsca, symbolu męczeństwa XX wieku".
- Zapadła decyzja. Uzgodniłem z dyrektorem muzeum w Oświęcimiu, że wyznaczamy nagrodę 100 tys. zł dla osoby, która pomoże wskazać sprawców i znaleźć część bramy - powiedział RMF FM minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski.
Oprócz tego, pięć tysięcy złotych na nagrodę zaoferowała również policja oraz 10 tys. firma ochroniarska Art-Security Group.
Ministerstwo walczy o napis
Zdrojewski kradzież napisu uważa za "haniebny wyraz braku poszanowania pamięci więzionych i zamordowanych tam osób". - Jestem tym faktem przybity i zszokowany. Polskie władze zrobią wszystko, by schwytać i osądzić sprawców kradzieży. Ten akt zbezczeszczenia miejsca kaźni i śmierci milionów ludzi musi budzić odrazę. Ktokolwiek się go dopuścił, musi ponieść surową karę. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zrobi wszystko, by pomóc w prowadzeniu dochodzenia" - podkreślił wcześniej w swoim oświadczeniu minister.
Nie ma nagrania, złodzieje poza zasiegiem
Według "Gazety Wyborczej" policja jest w posiadaniu nagrania, na którym widać złodziei ciągnących napis. W rozmowie z tvn24.pl rzeczniczka prasowa policji w Oświęcimiu Małgorzata Jurecka zaprzeczyła jednak tym doniesieniom. - Nie mamy żadnego nagrania z muzeum, które możnaby było wykorzystać, ponieważ sprawcy dokładnie wiedzieli, gdzie nie zostaną nagrani. Rejon, w którym się poruszali, nie był monitorowany - powiedziała.
"To przekracza wyobraźnię"
Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu w „Faktach po Faktach” TVN24 powiedział, że w celu odnalezienia napisu „trwają szeroko zakrojone działania, nie tylko policji, ale też innych służb”. O szczegółach śledztwa – jak argumentuje – dla jego dobra, mówić jednak nie chce.
Podkreślił jednak, że kradzież napisu jest czymś niepojętym. – Żeby w tym najświętszym miejscu, z samego jego serca, wyrwać to co być może jest największym symbolem męczeństwa XX wieku. To jest coś, co przekracza całą wyobraźnię, jest wyjątkowo bolesne dla wszystkich ludzi, którzy od dziesiątek lat mają to miejsce w opiece - ocenił.
Według niemieckiego dziennikarza Klausa Bachmanna, najmniej prawdopodobny scenariuszem jest ten, że napis ukradli złomiarze. - Myślę, że to jacyś kolekcjonerzy. Nazistów bym wykluczył, bo oni już by się do tego przyznali. (...) Jeżeli nie ma oświadczenia żadnej grupy, to możemy uznać że to było dobrze zorganizowane, ale apolityczne - powiedział w TVN24.
Napis wywieźli Żydzi?
Z kolei według publicysty "Rzeczpospolitej" Piotra Skwiecińskiego, "znając polskie realia, to działalność złomiarzy". - Bo ciężko mi uwierzyć w możliwość tego rodzaju akcji neonazistów. Dotąd nie wykazali się oni w Polsce ani potrzebnym dla tego typu działania rozmachem, ani umiejętnościami organizacyjnymi - napisał na swoim blogu.
Dziennikarz zauważa jednak i inną ewentualność. Kradzież napisu porównuje do zniknięcia fresków Brunona Schulza z ukraińskiej Willi w Drohobyczu. Kilka lat temu zostały one potajemnie wywiezione przez Yad Vashem. "Odnalazły się w Izraelu, uznane za artefakt dziedzictwa żydowskiego, dziedzictwa Holokaustu. Ukraina po dłuższym sporze zmuszona była się z tym pogodzić" - czytamy dalej.
Skwieciński uważa, że gdyby okazało się, że mamy do czynienia z nawiązaniem do "ukraińskiego scenariusza", to relacje polsko-izraelskie stanęłyby przed poważną próbą. "Wszyscy, którzy pragną, aby stosunki między nami a Żydami nie popadły w kolejny historyczno-godnościowy paroksyzm, powinni sobie życzyć, żeby tak się nie stało" - ocenił.
Profanacja, nie kradzież
Z kolei socjolog, prof. Paweł Śpiewak uważa, że kradzież napisu nie odbije się na polsko-izraelskich stosunkach. Według niego, było to "świadome uderzenie", ale nie mające związku z anysemityzmem w Polsce lub jego brakiem. - Może rodzić to poczucie poważnego wstrząsu, poruszenia. Ale nie mogę uwierzyć, że izraelscy urzędnicy będą to Polakom przypisywać - powiedział w programie "24 godziny" w TVN24.
Śpiewak zaznaczył ponadto, że zniknięcie napisu to nie tylko kradzież. - To jakiś rodzaj (...) profanacji, ugodzenia w symbol, który jest europejską tożsamością - dodał.
Napis "Arbeit macht frei" z bramy muzeum Auschwitz-Birkenau zniknął pomiędzy godziną 3. a 5. w nocy z czwartku na piątek. Według policji, jego kradzież była profesjonalnie przygotowana.
Źródło: RMF FM, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24