Pasjonujące są ostatnie dwa miesiące dla wszystkich, którzy obserwują wydarzenia międzynarodowe. Wrzesień i październik 2009 r. będą długo wspominane jako kluczowe momenty dla polskiej, europejskiej i globalnej polityki zagranicznej. W tej jesiennej rozgrywce o kształt Europy i kształt polityki bezpieczeństwa europejskiego oraz o – nie boję się mocnych słów – miejsce Polski na nowej mapie świata, kilka spraw wymaga zasadniczego wyjaśnienia i zdefiniowania.
Traktat Lizboński jest ostatnim wielkim układem europejskim, jaki będziemy oglądać w nadchodzących latach, może nawet dekadach. Unia Europejska staje się tworem pośrednim pomiędzy Europą suwerennych państw a federacją europejską. Czyli: z jednej strony utrzymane są instytucje federalistyczne, choćby wspólny pieniądz, namiastka rządu centralnego w Europie, więcej obszarów społecznych i politycznych objętych zostanie patronatem UE, z drugiej strony droga do federacji na wzór Szwajcarii została jednak zablokowana, także przez Niemcy, które same są federacją, ale zarzuciły projekt federalistyczny w Europie. Chyba że, i tu czai się niebezpieczeństwo dla Polski, potęgi europejskie na czele z Francją i RFN podrzucą stary pomysł Europy wielu prędkości. Interes narodowy Polski wymagać będzie, w przypadku powstania takich struktur, wchodzenia w system pierwszej prędkości, aby w żadnym wypadku nie rozmywać polskiego członkostwa we wspólnocie „zachodniej”. Pytanie, czy polskie elity są gotowe na taki skok. Lizbona anuluje też projekt powiększenia UE o wielkie państwa, np. Ukrainę. Trzeba sobie z tego jasno zdawać sprawę. Unia de facto nie powiększy się, bo nowi kandydaci w rodzaju Chorwacji czy Islandii, to państwa małe i ich wejście do wspólnoty nie zmienia mapy Europy.
Zachodni sojusz wojskowy, NATO, w wersji deklaratywnej, zapewnia Polsce komfort posiadania papierowych gwarancji bezpieczeństwa. Ale stan zdrowia NATO jest bardzo niedobry. Dlatego Polska musi poszerzać swoje pole manewru na obszarze bezpieczeństwa – po pierwsze potrzebny jest „upgrade” relacji wojskowych z Ameryką, i wizyta Bidena stwarza taką szansę, choć pełna konsumpcja projektu neo-tarczy nastąpi najwcześniej za 5 do 10 lat. Po drugie – i tu wracamy do Lizbony – polska polityka zagraniczna powinna postawić na budowę sił wojskowych Unii. To można zrobić w porozumieniu największych państw Unii – Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Polski, Włoch i Hiszpanii. Warto przekonywać Europejczyków, że potrzebna jest swoista euro-polisa bezpieczeństwa na wypadek trwałego „odejścia” Ameryki z Europy. Straszenie zachodniej Europy Rosją nie ma sensu, lepiej używać argumentu o realizacji marzeń Roosevelta: "our boys go home at last".