W środku nocy z soboty na niedzielę zadzwonił telefon. „Numer prywatny”. – E, pewnie ktoś się upił i źle wykręcił numer – pomyślałem. Niesłusznie. Jak się okazało rano, numer rzeczywiście mi ktoś wykręcił niezły i to na trzeźwo. Numer teksański.
W niedzielę rano telefon zadzwonił raz jeszcze. „Numer prywatny” okazał się całkiem publicznym, a krył się za nim mój bank. Dyżurny urzędnik chciał się dowiedzieć, czy przypadkiem nie jestem w Teksasie, bo moja karta kredytowa już tam jest. Niestety, tylko ona. W nocy ktoś zrobił nią zakupy na kilkaset dolarów w sklepie Macy’s, potem zaspokoił głód w meksykańskim barze a na koniec chciał jeszcze zapłacić w biurze podróży za bilet lotniczy. I tu w systemie zapaliła się chyba czerwona lampka alarmowa a bank postanowił mnie zapytać, czy rzeczywiście już dobrze ubrany i najedzony zamierzam gdzieś sobie z Teksasu polecieć. I stąd ten telefon w środku nocy.
Bank się nie dodzwonił, więc chyba tym bardziej nabrał podejrzeń i opłaty za bilet już nie autoryzował, blokując kartę. I tak zresztą miłośnik mody i meksykańskiego żarcia naciął mnie na 1500 złotych. Mam tylko nadzieję, że nie do końca i że pieniądze uda się odzyskać – czy Państwo mieli podobne doświadczenia?
No dobrze. Dochodzimy do sedna. Skąd mieli kartę, skoro karta cały czas spoczywa w moim portfelu i nie widziałem, aby po drodze wybierała się do Teksasu. Otóż dwa miesiące temu przejechaliśmy z żoną wschodnie wybrzeże Stanów. Kto był ten wie, a kto nie był, ten widział na filmie, że bez karty tam ani rusz. Każdy hotel kontrolnie blokuje jakąś kwotę, na stacji benzynowej płacimy kartą, samochodu bez niej też nie wypożyczysz. W ilu miejscach płaciłem? 30? 50? 100? Od Nowego Jorku po Miami. Uzasadnione podejrzenie mam więc takie, że ktoś musiał dyskretnie przeciągnąć sobie moją kartę dwa razy – raz na czytniku a raz przez skaner paska magnetycznego. Tylko dlaczego tyle zwlekali? Z Ameryki wróciłem 9 października, a karty użyto dopiero 12 grudnia. Albo długo trwało podrabianie, albo odczekali aż turysta wyjedzie z USA (bo polskiej policji raczej się nie obawiają) albo nie mieli smaka na meksykańskie jedzenie.
No dobrze – a wnioski? Jasne. Te co zwykle. Jak w Vabanku. „Jak Pan to zrobił? Trzeba było uważać! – odparł Kwinto.” Jasne, sam nawet kiedyś robiłem o tym materiał i przestrzegałem, że na kartę zawsze trzeba mieć oko. Tym razem nawet przecież kasiarza nie trzeba było wołać. Wystarczył drobny cwaniaczek, cholerny miłośnik ciuchów od Macy’s. Oby te buty za 300 dolców go piły i oby miał zgagę po tym meksykańskim grillu.
Jedno jest ciekawe. Podczas podróży po Stanach nieraz zdarzały nam się zakupy, nieraz też chodziliśmy do knajpy i nigdy bank nie dzwonił. Albo więc dyżurny urzędnik MultiBanku ma szósty zmysł i wychwytuje śmierdzącą sytuację, albo bankowy komputer jest w stanie zanalizować, że skoro w piątek wieczorem płacę kartą w Warszawie, to jest oczywiście możliwe, acz jednak bardzo mało prawdopodobne, że 24 godziny później rzucę się w wir zakupów w Teksasie. No bo jak na to wpadli, że akurat tego dnia i o tej porze ktoś posługuje się podróbką i zdecydowali się ją zablokować? Hę?
No nic. Jutro idę na policję i do banku. Opowiem, jak było.