A to ci dylemat. Świerk czy jodełka? Zapach czy elegancja? Tanio czy drogo? Igły opadające czy zasychające? I co Państwo wybrali?
My w tym roku stawiamy na świerki. Kilka lat z rzędu kupowaliśmy jodły, bo przecież się nie sypią, zgrabniutkie stoją sobie dumnie i prężą się aż do Trzech Króli. Tak przynajmniej wieść gminna niesie, ale doświadczenie wcale tego nie potwierdza. Już koło Nowego Roku obciążona jodła niczym Matka Polka po przedświątecznych zakupach rączki ma wyciągnięte do ziemi i coraz bardziej gnie się pod noszonymi ciężarami. W dodatku nie pachnie. A co to za Święta, jak w mieszkaniu zapach codzienności?
No więc świerk. Jak za dawnych lat. Od podłogi do sufitu. Gęsty i pachnący. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam wyprawy po choinki do badylarzy, którzy zajeżdżali na osiedle i kto się nie pośpieszył, temu zostawał tylko drapak. Mieliśmy zwykle szczęście, bo plantatorzy ustawiali się tuż pod naszym blokiem. Świerk trafiał na balkon, a potem do środka i kiedy odtajał (kiedyś, Panie, to były zimy!) zaczynał uwalniać zapach lasu. I tak przez tydzień, po którym nieubłaganie się sypał. Kiedy nadchodził dzień rozbierania choinki po igłach nie zostawało śladu. Późnym wieczorem, po lustracji okolicy, świerk wykonywał lot z piątego piętra na dół , gdzie był odbierany i jako smutny, goły drapak, kończył na śmietniku.
Ale do tego jeszcze daleko, na razie nasz świerk czeka sobie w wiadrze z wodą (ciekawe, czy mu to pomaga) na balkonie i w niedzielę triumfalnie wkroczy do środka. W niedzielę, bo niestety w poniedziałek oboje pracujemy i na ubieranie choinki czasu nie będzie. Na Wigilię też dojedziemy wtedy, gdy pierwsza gwiazdka zapali się pewnie gdzieś w połowie Atlantyku. Takie Święta Last Minute. Ale przynajmniej po powrocie z pasterki w domu będzie czekał zapach Świąt, no i nasz świerk. Wesołych Świąt!