Weekendowi narciarze z Polski są zmorą czeskich ratowników górskich - donosi czeski portal informacyjny lidovky.cz twierdząc, że Polacy notorycznie odmawiają przyjęcia pomocy, gdyż nie mają ważnego za granicą ubezpieczenia.
Polscy narciarze wyjeżdżając na krótko do Czech zazwyczaj zakładają, że nic im się nie stanie - zauważa portal. Tymczasem na stokach regularnie powtarza się sytuacja, w której mówiący po polsku narciarz odnosi obrażenia, ktoś wzywa pogotowie górskie, lecz zraniony nie chce pomocy, ponieważ zostałby obciążony kosztami akcji ratunkowej.
- Mamy z nimi (Polakami) największe problemy - potwierdza szef czeskich górskich służb ratowniczych Jirzi Brożek i podkreśla, że problem rozwiązałyby ważne ubezpieczenia turystyczne.
Pomoc jest kosztowna
Koszty zwykłej akcji ratunkowej w Czechach to co najmniej 4300 koron (około 725 zł). Rachunek jest dwa razy wyższy w przypadku, gdy do wypadku dojdzie w odległości większej niż 3 km od stacji pogotowia górskiego.
Portal lidovky.cz przywołuje statystyki, z których wynika, że zeszłej zimy czescy ratownicy pomagali m.in. 492 rannym Polakom, 410 Niemcom i 302 Holendrom.
Czesi za wezwanie pomocy nie muszą płacić; koszty akcji ratowniczej zazwyczaj pokrywa im ubezpieczalnia. Wyjątkiem jest sytuacja, w której czeski narciarz dozna obrażeń z własnej winy lub był pod wpływem alkoholu; wtedy za wszelkie działania służb górskich musi płacić sam.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn 24