Biedny Kazimierz Marcinkiewicz. Brukowce żyć mu nie dają, zaglądają do sypialni i publikują zdjęcia kochanek. Dramat. Tylko dlaczego były premier sam im te zdjęcia podsyła?
Uwaga – ciąg dalszy z jednym zastrzeżeniem. Zakładamy, że „Super Express” pisze prawdę, podpisując wspólne zdjęcie Marcinkiewicza i jego dziewczyny (pozowane, wcale nie z ukrycia) w następujący sposób: „To zdjęcie z kochanką przesłał nam Kazimierz Marcinkiewicz (50 l.) jako ilustrację do wywiadu”. Czy Superak bezczelnie łże, a zdjęcie wygrzebał w naszej-klasie i pochodzi z zielonej szkoły w Londynie? Możliwe? No pewnie możliwe, ale raczej mało prawdopodobne. A zdjęcia wcześniejsze? Love affair najsłynniejszego polskiego londyńczyka zaczęło się od fotografii, na której ów – wedle podpisu – wybiera pierścionek dla ukochanej. Ciekawe, jak ją zrobiono. Cyknął ktoś z partyzanta fotkę u jubilera a potem spytał Marcinkiewicza, co tam robił? I ten – przyszpilony – wyznał całą prawdę? Czy może była to jednak lekka „ustawka”? A jeżeli tak, to po co? Czy do premiera zadzwoniła gazeta i zapytała o kochankę dając mu do wyboru – ustawione zdjęcie u jubilera albo paparazzi na drzewie przez dwa miesiące? Może i tak było. Załóżmy nawet, że premier padł tu ofiarą takiej propozycji i uznał, że nie warto walczyć z tabloidami. Skoro tak, to po co brnie dalej, udziela obszernego wywiadu i wysyła zdjęcie, zamiast powiedzieć z akcentem z Doków: „F...k off, it’s my private life!” Po co? Po co kryguje się, mówi, że nie powie, a potem mówi? Może go jednak kusi spowiedź życia w tabloidzie? Może już zupełnie postanowił zostać Dodą? Tyle, że w przeciwieństwie do niej, z majdanem politycznym rozwodu jednak wziąć raczej nie zamierza – w takim razie ja już zupełnie niczego nie rozumiem. Po co to wszystko? Czy w tym – jak powiedział pewien angielski klasyk – szaleństwie jest metoda?