Entuzjaści czarów i wiedzy tajemnej przekonują, że każde imię ma swoje ukryte, magiczne znaczenie. Ja pójdę dalej. Twierdzę mianowicie, że nazwisko – też. I mam na to dowody. Z dzisiejszego Sejmu.
Zacznijmy jednak ab ovo. Gajusz Juliusz Cezar – jak ktoś od małego nosi takie nazwisko, to nie może być inaczej. Musi się wypełnić przeznaczenie, po prostu w gwiazdach jest zapisane, że któryś z rodu Cezarów musi pewnego dnia zostać cesarzem (gwoli ścisłości – dyktatorem, pierwszym cesarzem był dopiero Oktawian) i wprowadzać w czyn główną maksymę rzymskiej władzy – divide et impera. To sentencja znana i sprawdzona na całym świecie. W Polsce też. Właśnie. Kto może być polskim politycznym arcymistrzem rzymskiej techniki, jeżeli nie ktoś o imieniu Roman? Wszak imię to wywodzi się od słowa „Romanus” – czyli „rzymski”. I proszę – śledzę całe przedpołudnie, jak nasz Roman zapędza w sejmowy kozi róg niepokonane Prawo i Sprawiedliwość (Lex et Iustitia). I to jak? Umiejętnie wywołaną i podsycaną dyskusją o aborcji. Niczym nowym, żadną tam aferą, przeciekiem czy innym politycznym bąkiem. Rządząc z urzędu partią w zaniku dzieli wielkich niepodzielonych i wygrywa. Nie pierwszy raz. Kto, jak nie on szedł już ulicą do premiera z wielką teczką z napisem „dymisja”, by wymóc ustępstwa budżetowe? Wygrał? Oczywiście. Kto, jak nie on bronił arcybiskupa Wielgusa, gdy prezydent klaskał słysząc o dymisji hierarchy? Wygrał? Poparcie Radia z pewnością. Kto, jak nie on w Heidelbergu walczył z „propagandą homoseksualną” tylko po to, aby premier musiał zamknąć mu usta? Wygrał? Prawicowemu premierowi raczej nie było miło bronić wolności „pewnych środowisk”. Kto, jak nie on?! Arcymistrz, godny swego imienia. No dobrze, a co z nazwiskiem? To już sprawa bardzo prosta. Polityka – jak wiadomo – to wielka gra. Kto, jak nie on jest najlepszym znawcą Gier Tych?