19 osób - 13 strażników miejskich, dwóch policjantów i czterech urzędników z warszawskiego ratusza przyjechało na warszawską Sadybę, żeby usunąć z ulicy handlarzy, nielegalnie sprzedających tam owoce i warzywa. Doszło do bójki z kupcami. Jak zapewnia rzecznik straży miejskiej, funkcjonariusze bronili urzędników i siebie. Zamieszaniu przyglądał się tłum gapiów. "Bandyci!" i "(kupcy) Nikogo nie uderzyli, co to za bicie ludzi?!" - krzyczeli.
O zamieszaniu na Sadybie jako pierwszy poinformował portal tvnwarszawa.pl.
Oni nikogo nie uderzyli, co to za bicie ludzi zbulwersowany tłum do służb porządkowych
Był to handel nielegalny Jolanta Borysewicz, straż miejska
Poszło o owoce
- Był to handel nielegalny. Kupcy powinni handlować po drugiej stronie ulicy - tam znajduje się bazarek - wyjaśniała powody interwencji Jolanta Borysewicz z zespołu prasowego warszawskiej straży miejskiej. Do tych kupców przyszli urzędnicy ds. gospodarczych ze stołecznego ratusza. 13 strażników i dwóch policjantów miało im zapewniać ochronę. Poza samym usunięciem nielegalnych stoisk, urzędnicy mieli prawo konfiskaty warzyw i owoców, które sprzedawali kupcy. Jerzy Andrychów ze straży miejskiej na antenie TVN24 jeszcze raz zaznaczył, że strażnicy nie likwidowali stoisk, a jedynie zapewniali bezpieczeństwo urzędnikom.
- Kiedy kupcy dowiedzieli się, że ich rzeczy zostaną skonfiskowane, wyrzucili je na ziemię - relacjonuje nasz internauta Pablo, świadek zdarzenia. - Wtedy urzędnicy mówią do policjantów - panowie zróbcie coś. I się zaczęło - dodaje Pablo, który przysłał nam też film. Według niego, wśród kupców było najwyżej 10 osób rozstawionych przy trzech lub czterech stoiskach.
Jerzy Andrychów tłumaczy, że jego ludzie użyli siły wtedy, kiedy jeden z nich został zaatakowany. - Jeden ze strażników został uderzony w pierś. Jest to zresztą nagrane przez kamerę - mówi Andrychów. Według niego, straż miejska prowadziła akcję defensywną, broniła siebie i urzędników. - Wobec agresywnych kupców zastosowaliśmy przymus bezpośredni i kajdanki - powiedział strażnik.
"Ostateczne rozwiązanie"
- Razem 19 osób - 13 strażników miejskich, dwóch policjantów i czterech urzędników z biura ds. gospodarczych Urzędu Miasta - wylicza Jolanta Borysewicz. Wszystko po to, żeby jak mówi "ostatecznie rozwiązać kwestię nielegalnego bazarku". Bo kupcy byli karani już wcześniej, ale zawsze wracali.
Jerzy Andrychów dodał, że taka liczba funkcjonariuszy była niezbędna. - Gdyby przyjechało ich dwóch czy trzech, to nic nie byliby w stanie zrobić. Wielokrotnie tę sprawę analizowaliśmy - powiedział strażnik.
Metodami zaprowadzania porządku zbulwersowani byli zgromadzeni gapie. "Powariowaliście?! Oni nie byli agresywni" - krzyczeli do funkcjonariuszy. "Bandyci!", "Oni nikogo nie uderzyli, co to za bicie ludzi?!" - dorzucali inni.
Na miejscu zatrzymane zostały trzy osoby za czynną napaść na funkcjonariusza publicznego. Straż miejska zapowiada dalsze patrole na miejscu, aby mieć pewność, że tym razem handlarze nie wrócą.
Źródło: Kontakt TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt TVN24, Pablo