W polskim kontrwywiadzie działał utajniony wydział, który od 1990 r. mógł stosować nielegalną inwigilację – twierdzi "Dziennik".
Kolejni szefowie kontrwywiadu akceptowali działania wydziału, którym kierował funkcjonariusz z kilkunastoletnim doświadczeniem w SB.
"Dziennik" dotarł do poufnego dokumentu, który może o tym świadczyć. Jego autorem jest Bogdan Święczkowski, były szef ABW. Adresatem pisma wysłanego we wrześniu 2006 r. jest gen. Maciej Hunia, który przez dekadę kierował walką ze szpiegami. "Polecam zaniechać z dniem dzisiejszym działań podejmowanych nie w trybie art. 27 ustawy o ABW. Od teraz procedury mają być w pełni zgodne z tym artykułem" - nakazał Święczkowski.
Art. 27 ustawy o tajnych służbach mówi o kontroli operacyjnej, czyli o śledzeniu, podsłuchiwaniu oraz przeglądaniu korespondencji. Święczkowski musiał mieć więc informacje, że kontrwywiad łamie prawo.
Gdy gazeta poszła tropem owego pisma, okazało się, że przez lata w UOP, a następnie w ABW działała komórka zajmująca się inwigilacją na potrzeby kontrwywiadu. Informatorzy "Dz" opisują ją jako uprawnioną do stosowania podsłuchów oraz inwigilowania podejrzanych poza procedurami, które obowiązują inne departamenty w ABW. Te, aby śledzić i podsłuchiwać, muszą uzyskać zgodę przełożonych, zaś samą inwigilację prowadzi departament zabezpieczenia technicznego.
- Wydział VI to spadek po SB. Kontrwywiad przeszedł weryfikację prawie nietknięty. Szefem wydziału był oficer z kilkunastoletnim stażem w SB - tłumaczy oficer ABW.
O wydziale VI wiedziało wąskie grono osób. Cieszył się specjalnymi prawami. Choć kontrwywiad zajmuje całe drugie piętro w gmachu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, to "szóstka” miała siedzibę gdzie indziej. Oficjalnie jest to biuro administracyjno-gospodarcze agencji, departament zabezpieczenia technicznego i garaże.
- "Szóstkarze" byli odseparowani od reszty funkcjonariuszy, wchodzili osobnym wejściem. Nie wiedzieliśmy, czym się zajmują. Kontrolowali ich szefowie kontrwywiadu - relacjonuje były oficer ABW.
Źródło: Dziennik