W Ministerstwie Spraw Zagranicznych pracuje od 300 do 400 osób, które ukończyły moskiewską szkołę dyplomatyczną. To prawie połowa zawodowych dyplomatów w MSZ.
Na początku 2006 r. absolwenci radzieckiego Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGiMO), znaleźli się na liście osób, które miały stracić wysokie stanowiska w MSZ. Wkrótce potem "mgimowcom" zaczęto wręczać dymisje i przenoszono ich do mniej odpowiedzialnych zadań. Kilkunastu odwołano z zagranicznych placówek.
Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że pogląd obecnego kierownictwa MSZ jest odmienny. - Radosław Sikorski uważa, że jedyne kryteria, jakimi powinno się kierować przy doborze ludzi, to ich profesjonalizm i lojalność wobec kraju, mówi Ryszard Schnepf, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska. - Nie byłoby dobrze, aby z powodu ukończenia tej czy tamtej uczelni ktoś był dyskryminowany lub faworyzowany, dodaje.
Moskiewska akademia dyplomatyczna od dawna wzbudza podejrzenia, pisze gazeta. Pieczę nad uczelnią miały sprawować KGB i wywiad wojskowy GRU. Wykładali na niej m.in. ludzie związani ze specsłużbami, np. Jewgienij Primakow, były szef KGB. Ale - jak powiedział "Rzeczpospolitej" Wiktor Suworow, były oficer sowieckiego wywiadu, który w czasie zimnej wojny uciekł na Zachód, uczelnia szkoliła przede wszystkim zwykłych dyplomatów. - KGB i GRU miały własne uczelnie. A MGiMO odpowiadało za tzw. czystą dyplomację. Oczywiście studenci byli dokładnie sprawdzani przez specsłużby. Były też przypadki, że KGB wysyłało na studia agentów, aby potem udawali zwykłych dyplomatów, mówi Suworow.
Źródło: "Rzeczpospolita"