Byłam przeraźliwie chuda, zestresowana, nie do końca rozumiałam zasady, w których musiałam funkcjonować i nie wiedziałam, jak się powinnam zachować - wspomina początki swojej kariery Kasia Kowalska w rozmowie z tvn24.pl. Wokalistka opowiada również o swoim powrocie na scenę po wielu latach przerwy.
Zadebiutowała w 1994 roku płytą "Gemini" i stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych kobiecych głosów w Polsce. Po ogromnych sukcesach albumów, nagrodach i niezliczonej liczbie koncertów, artystka na 10 lat zeszła ze sceny. Powróciła na nią w tym roku podczas koncertu MTV Unplugged, świętując 25-lecie swojej kariery.
Estera Prugar: Jakie uczucia ci towarzyszyły, kiedy wracałaś i tworzyłaś nowe aranżacje tych piosenek?
Kasia Kowalska: Właśnie zadziwiające jest to, że bardzo miło jest wracać do piosenek sprzed wielu lat, bo one nadal w mojej głowie są aktualne. Chociaż nie wiem, czy to jest takie pozytywne, że ciągle mogę się utożsamić z tym, o czym śpiewałam 25 lat temu. Na pewno formuła "unplugged" [bez prądu – red.] jest bardzo wymagająca, ale też przyjemna. Wymaga koncentracji, pewnej intymności i pokazania siebie z innej, tej bardziej delikatnej, kobiecej strony.
Płyty jeszcze do końca nie przesłuchałam, dopiero zaczęłam, ale mam nadzieję, że słuchaczom się spodoba. Jest to zapis przekroju piosenek z ostatnich 25 lat. Do tego wystąpiła na niej dwójka fantastycznych gości. Ktoś mnie zapytał, dlaczego na płycie nie ma wszystkich piosenek z koncertu – proszę państwa, na płycie mieści się określona ilość czasu. Jest tyle utworów, ile udało się zmieścić i mam nadzieję, że zostaną dobrze odebrane.
Zaczynając miałaś tylko 19 lat.
Rzeczywiście przygodę z muzyką rozpoczęłam dość wcześnie, bo wcześnie odkryłam, że jest to świat, do którego bardzo mnie ciągnęło. I mimo początkowych, dużych nieprzychylności losu, udało mi się stworzyć swój własny zespół i w końcu nagrać pierwszą płytę, choć to nie było wszystko oczywiste i proste. Musiałam zajmować się różnymi sprawami, nagrywać, zbierać doświadczenie i przede wszystkim poznawać ludzi, żeby trafić w końcu na tych, przy których udało mi się stworzyć ten swój, bardziej osobisty i oddający moją podwójną osobowość materiał. To zawsze wymaga czasu i doświadczenia. Natomiast, czy zaczęłam wcześnie? Jak patrzę na moją córkę, która teraz ma 22 lata, to rzeczywiście, w jej wieku byłam już mocno wciągnięta w ten świat, ale tak, jak mówię: pewnie było mi to pisane.
Jak radziłaś sobie z tymi niełatwymi sytuacjami?
Wiadomo, że teraz już inaczej na to patrzę, ale wtedy to, co pamiętam, to ogromny stres. Nie bójmy się tego powiedzieć, bardzo zdrowotnie to odczułam. Byłam przeraźliwie chuda, zestresowana, nie do końca rozumiałam zasady, w których musiałam funkcjonować i nie wiedziałam, jak się powinnam zachować – być sobą czy nie, bo w pewnych momentach nie mogłam być sobą. Nie mogłam mówić prawdy i odkrywać wszystkich kart. Musiałam się tego wszystkiego nauczyć. Stąd też tych wiele twarzy, które też są trochę wpisane w zawód artysty.
Także nie, nie radziłam sobie i mówię to szczerze. Myślę, że w pewnym momencie przepłaciłam to zdrowiem, ale znasz to powiedzenie: co nas nie zabije, to nas wzmocni i ja jestem z tych walecznych ludzi. Przez te lata bardzo uodporniłam się psychicznie i nauczyłam się funkcjonować w tym świecie. Natomiast dla młodej dziewczyny, która dopiero zaczyna i jej świat zmienia się właściwie w jeden dzień, bo dostaje taką, a nie inną nagrodę i nagle wszyscy o niej piszą – to jest szok. Na takie sytuacje nie ma recepty i nie można się do tego przygotować.
Wspomniałaś o podwójności. Twój pierwszy album nosi tytuł "Gemini", a Bliźnięta to również twój znak zodiaku – odczuwasz taką dwoistość?
Oj, tak. Myślę, że w kobieta w ogóle ma wiele twarzy i musimy mieć ich wiele, żeby jakoś odnajdować się w rzeczywistości. Dla mnie zawsze ważne było, aby podkreślać, że okej jest być jednocześnie takim i takim, i jeszcze innym. Myślę, że ten mój znak zodiaku nie jest przypadkowy i stąd piosenka na ten temat. Zresztą ona również znalazła się na płycie MTV Unplugged i niewątpliwie jest dla mnie ważna, bo podkreśla te wiele osobowości ludzi. W każdym z nas jest trochę dobra i trochę zła. Trochę szaleństwa i spokoju. Dużo się dzieje.
Wydawałaś kolejne albumy, osiągałaś sukcesy. Był w tym wszystkim czas, żebyś mogła się zatrzymać i spojrzeć na to, co się działo?
Wolałam nie. Wolałam lecieć z prądem, ale fakt faktem, że dopiero przed swoją ostatnią płytą miałam najdłuższy czas, kiedy - nie powiedziałabym, że spoczynku, bo dużo się działo - odcięłam się trochę od muzyki i koncertowania.
Zajęłam się domem i drugim dzieckiem. Zauważyłam też, jak wiele tracę i jak dużo traci moje dziecko, gdy nie ma mnie w domu. W tej roli nie mogę nikogo okłamać, bo oszukuję tylko samą siebie. Chciałam się z pełną świadomością poświęcić i w ogóle tego nie żałuję. Wiele osób w jakiś sposób mi to wypominało, że fani musieli czekać dziesięć lat, ale odpowiadam wtedy: tyle potrzebowałam, żeby ogarnąć siebie i małe dziecko. I dzięki Bogu, że miałam taką możliwość, aby to zrobić.
Po raz pierwszy mamą zostałaś zaledwie kilka lat po swoim debiucie.
Tak. Bycie mamą w takich warunkach jest ciężkie. Nieocenioną rolę odegrali moi rodzice - byli jeszcze na siłach i mogli zajmować się małą Olą. Ja byłam non stop w trasie. Bardzo dużo grałam i nie widziałam córki po kilka tygodni. To był taki czas, kiedy – brzydko powiem – były żniwa. Natomiast trzeba pamiętać o tym, że ja nie jestem sama – nie wychodzę z dyskietką na scenę, ale mam zespół, który też chce żyć, płacić rachunki, pracować i zarabiać. Czułam się w obowiązku wobec nich, żeby tak intensywnie pracować. Natomiast ta tęsknota za dzieckiem, domem i jakimś spokojem była we mnie cały czas. Stąd, przy drugim, podjęłam decyzję, aby się trochę odsunąć.
Bycie na scenie dla kobiety jest trudniejsze, niż dla mężczyzny?
Wydaje mi się, że to zależy też od charakteru. Nie wiem, czy zaryzykowałabym takie stwierdzenie… Może z racji tego, że czas nie jest dla nas łaskawy – musimy cały czas o siebie dbać. Mamy teraz takie czasy, w których wszystko jest fotografowane i nagrywane. Kiedyś tak nie było. Poza tym, jak się miało 20 lat mniej…
Jest też ta kwestia świadomości i dojrzałości, a dla kobiety pogodzenie się z upływającym czasem bywa frustrujące. Jest wiele aspektów tego tematu, bo do tego dochodzi zdrowie czy podróżowanie – koncert codziennie gdzieś indziej. To bardzo męcząca praca. Natomiast, nie generalizowałabym tego, bo są ludzie, których to napędza. Myślę, że ja jestem taką osobą - uzależnioną od pracy i od tego, żeby być w ruchu. Jestem trochę jak rekin: one, kiedy przestają się ruszać, to po prostu zdychają.
W pierwszą trasę koncertową pojechałaś z Edytą Bartosiewicz.
To było trudne, bo nikt mnie nie znał, więc były takie koncerty – nie bójmy się tego powiedzieć – gdzie zaczynałam grać i ludzie nie wiedzieli, kto to jest w ogóle i o co chodzi. A jeszcze oczywiście zaczynałam od piosenki "No Quarter" Led Zeppelin, więc niektórzy reagowali na zasadzie: co to ma być? Taka praca u podstaw. Jeżdżenie po Polsce, kiedy mało ludzi cię kojarzy i przekonywanie do siebie każdej publiczności - ciężkie zadanie, ale bardzo potrzebne. Do tego jeszcze "spięcie tyłka" przed Edytą, która jest bardzo wymagającą artystką i chciałam wypaść przed nią jak najlepiej. No, nie wiem, ale chyba się udało.
Chyba tak, zwłaszcza, że teraz – po latach – zaśpiewałyście wspólnie podczas twojego koncertu MTV Unplugged.
Tak, udało mi się namówić ją do występu i jestem jej za to bardzo wdzięczna, bo jest to ukłon w stronę tamtych czasów, tych moich początków. Bardzo dobrze pamiętam naszą trasę i to, że Edyta mnie wspierała. To ważne, o tym się pamięta.
Skoro już mówimy o gościach, to na płycie pojawia się również Staszek Sojka, który również jest taką postacią z tamtych czasów, których płyt słuchałam, czasem z łezką w oku. Dla mnie jest artystą z niesamowitym dorobkiem i umiejętnościami. Naprawdę ogromnym zaszczytem było móc stanąć z nimi na jednej scenie.
Ze Stanisławem Sojką wybraliście na koncert piosenkę "Tolerancja".
Ja wybrałam tę piosenkę, bo uważam, że ten tekst napisany przez Staszka – zresztą wspominał, że zrobił to w 20 minut w studio – jest absolutnie ponadczasowy. Piękny tekst i piękne wykonanie. Zależało mi również, aby na tym koncercie i na płycie pojawił się utwór z przesłaniem, a myślę, że w dzisiejszych czasach "Tolerancja", zwłaszcza w naszym kraju, ma ważny wydźwięk.
Przesłanie na scenie jest dla ciebie ważne?
Nie wiem, czy ja oprócz dekadencji dużo przekazuję. Natomiast przez te lata nauczyłam się doceniać samą siebie i wiem, że dla paru osób jakaś część mojego repertuaru jest ważna i w czymś im pomogła. Na tym staram się skupiać – słuchać siebie tak, jak robiłam od początku i tworzyć w taki sposób, aby być w zgodzie ze sobą. Mam nadzieję, że to trafia do ludzi.
W przeszłości miałaś okazje zagrać również koncerty przed występem Boba Dylana.
To były dwa koncerty. W Krakowie, gdzie spadł deszcz – to pamiętam, od razu – i w warszawskiej Sali Kongresowej. Niestety, wtedy, a właściwie w ogóle – bo to nie były pierwsze i ostatnie koncerty Boba Dylana, jakie widziałam - nie udało mi się z nim spotkać. Słynie z tego, że niezbyt chętnie spotyka się z ludźmi. Ale poznałam jego wspaniały zespół. To takie wydarzenie, którego się nie zapomina. Są artystami takiego rodzaju, z takiej półki, że poznanie ich i zagranie przed nimi oraz ich publicznością jest ogromnym zaszczytem.
Może dobrze, że byłam wtedy taka młoda i nieświadoma. Oczywiście wiedziałam, kim jest Bob Dylan, ale myślę, że gdyby teraz dane było mi przed nim wystąpić, to chyba byłabym sparaliżowana tremą bardziej niż wtedy.
Dzisiaj obserwujesz młodsze artystki?
Ależ oczywiście! Teraz się pewnie nie popiszę znajomością liczby fantastycznych młodych artystek, które są dzisiaj na scenie, ale na pewno widzę te dziewczyny z charakterem i charyzmą. Daria Zawiałow – uważam, że jest świetną dziewczyną o zjawiskowej urodzie. Zespół The Dumplings również bardzo mi się podoba. Z trochę starszych bardzo lubię Marysię Peszek. Także dużo się dzieje w muzyce, a ona sama też się zmieniła, bo czasy się zmieniły. Dzisiaj dziewczyny w inny sposób pokazuję swojego pazura, ale one są i głos damski jest bardzo silny.
Dziesięć lat z daleka od sceny, z punku widzenia artystki, to długo?
Bardzo. Oj, tak. Myślę, że gdybym mogła cofnąć czas, to skróciłabym ten czas może nawet o połowę. W mojej głowie to zleciało w sekundę, ale w momencie, kiedy wróciłam do nagrywania, to okazało się, że wszystko poszło - może nie zupełnie, ale jednak - w innym kierunku. Człowiek robiąc sobie zbyt długą przerwę ma później kłopot. Cały czas musimy chłonąć, słuchać, grać, oglądać innych. To wszystko jest bardzo potrzebne i inspirujące. To chyba jedyny aspekt, przez który mogę powiedzieć, że może faktycznie przesadziłam z tą przerwą.
Co było najtrudniejsze przy powrocie?
Za każdym razem, kiedy nagrywam coś nowego, to zadaję sobie pytania: czy jestem potrzebna, czy jeszcze ktoś mnie słucha, czy nie rozczaruję publiczności, czy – mimo moich zmarszczek pod oczami – jeszcze będą chcieli przyjść na koncert? To są takie pytania, które – wydaje mi się – każdy artysta sobie zadaje. Ja się nimi wręcz zadręczałam i wrócę do tego, co już wcześniej powiedziałam: należy słuchać siebie i robić to, co się czuje. Wtedy zawsze odnajdą to ludzie, którzy to docenią.
Nie jestem biznesmenem, nie umiem zmieniać się, przebierać i dopasowywać do obecnych czasów. Staram się trzymać klasycznej wersji siebie. Czasem oczywiście to jest trudne i myślę, że może też powinnam przefarbować włosy na fioletowo i zaszaleć, ale jednak muszę pamiętać, że ludzie zaakceptowali mnie taką, jaką byłam i cały czas uczę się doceniać samą siebie.
Co byś dzisiaj powiedziała 19-letniej sobie?
Żeby trochę wzięła na luz. Żeby bardziej akceptowała siebie i nie bała się błędów, bo w życiu trzeba je popełniać. Porażki są bardzo potrzebne. Żeby się tak nie stresowała i częściej uśmiechała.
Autor: Estera Prugar