Nawet na imprezach tej rangi, co Cannes, rzadko zdarza się, by po trzech dniach pokazów mówić już o kandydacie do głównej nagrody - Złotej Palmy. Jest nim "Mr. Turner" Mike’a Leigh, wielkiego realisty brytyjskiego kina, który zaskoczył widzów opowieścią o prekursorze impresjonizmu - Williamie Turnerze. Pokazany został także, inspirowany historią Dominique'a Strauss-Kahna, skandalizujący film "Welcome to New York".
Zaczęło się od skandalu, czyli bojkotu filmu otwarcia "Grace księżna Monako" przez rodzinę bohaterki, choć obraz - jak niemal jednogłośnie donoszą recenzenci - afery wart nie był. Skrytykowano w nim dosłownie wszystko - mdłą konwencję, pomieszanie gatunków, wreszcie fabułę mającą niewiele wspólnego z historycznymi faktami, i sztywną, jakby połknęła kij, Nicole Kidman. A przecież ta ostatnia potrafi błyszczeć na ekranie nie tylko urodą, co udowodniła choćby w znakomitych "Godzinach", za które odebrała Oscara. To jednak trudne, gdy prócz wygłaszania płomiennych mów i noszenia wspaniałych sukien, niewiele ma się do grania.
Trudno więc dziwić się Harveyowi Weinsteinowi, że domaga się zmian i nie zgadza się na wpuszczenie filmu Dahana do kin w Ameryce w obecnej wersji. Obraz "Grace księżna Monako" okrzyknięto najgorszym filmem otwarcia w historii festiwalu na Lazurowym Wybrzeżu ("The Guardian"). Wydaje się, że tym samym marzenia o jego międzynarodowej karierze prysły.
Ale dalej było już w Cannes tylko lepiej, a nawet bardzo dobrze, za sprawą dwóch, uznanych za znakomite tytułów. Pierwszym okazał się "Mr. Turner" - uwielbianego w Cannes Brytyjczyka Mike'a Leigh, kolejnym "Sen zimowy" Turka Nuri Bilge'a Ceylana, twórcy "Trzech małp".
Naturalista z pasją o impresjonizmie
Mike Leigh trafia do konkursu w Cannes od lat z każdym ze swoich filmów. Nazywany naturalistą kina Brytyjczyk ma własny, niepowtarzalny styl, który kinomani potrafią rozpoznać już po pierwszych minutach projekcji. Zdobywca Złotej Palmy i Oscara za znakomite "Sekrety i kłamstwa" przez lata przedkładał nad inne gatunki kino społeczne, nie unikając mocnych, często drastycznych tematów. Po takich produkcjach jak "Nadzy" czy "Vera Drake", jego najnowszy obraz "Mr. Turner" dla fanów reżysera musiał być sporym zaskoczeniem. To opowieść o późnych latach życia wielkiego malarza - impresjonisty Williama Turnera.
W głównej roli występuje jeden z ulubionych aktorów reżysera Timothy Spall, który w filmie - co podkreślają krytycy - zagrał rolę życia. W relacjach z festiwalu, choć jesteśmy dopiero na początku, powtarza się też opinia, że to pewniak do nagrody za kreację aktorską. Leigh zbudował swój obraz tak, że opowieść o burzliwym życiu artysty spajają wędrówki po przestrzeniach, skomponowanych niczym podróże do wnętrza obrazów Turnera. Stworzył portret artysty - trudnego do wytrzymania, gbura i egocentryka, który jednak widzi i czuje więcej niż inni, obserwując świat i naturę. Gotów jest na każde szaleństwo w imię swojej sztuki.
A że przewodniczącą jury konkursowego w tym roku jest Jane Campion - "poetka ekranu", twórczyni "Fortepianu" i "Jaśniejszej od gwiazd" - szanse na to, że doceni malarskie kino brytyjskiego mistrza, są spore.
Drugim tytułem, który zyskał sporą rzeszę fanów, jest "Sen zimowy" Nuri Bilge'a Ceylana. Krytycy, recenzując film, wymieniają jednym tchem nazwiska Czechowa i Strindberga, podkreślając, że trzeba go samemu zobaczyć, bo streszczanie mija się z celem. To ponad trzygodzinny dramat, w którym bohaterowie w małym hotelu w Anatolii opowiadają sobie własne życie - przypominająca sztukę teatralną historia emerytowanego aktora, jego młodej żony i jej siostry-rozwódki.
Gwałciciel "rodem z szekspirowskiej tragedii"
Ale Cannes to nie tylko konkurs główny, bo sporo elektryzujących tytułów trafia też do innych sekcji festiwalu albo na pokazy specjalne. Do końca nie wiadomo było, czy oczekiwany bardzo "Welcome to New York" Abla Ferrary, zainspirowany seksualnym skandalem byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique’a Strauss-Kahna, trafi do którejkolwiek z konkursowych sekcji. Ostatecznie pokazano go na specjalnej projekcji.
W roli głównej wystąpił Gerard Depardieu, a jego żonę zagrała Jacqueline Bisset. We Francji film był na pierwszych stronach gazet już na etapie projektu. Choć nazwiska bohaterów zostały zmienione, twórcy nie ukrywali wcale, o kogo chodzi. Znamienne jednak, że obraz wyreżyserował Amerykanin.
W recenzjach branżowych mediów pojawiły się prócz czysto fachowych ocen, dowcipne komentarze dotyczące odtwórcy roli głównej. Depardieu to w końcu obecny "przyjaciel" Putina i obywatel Rosji. Sam aktor na konferencji prasowej podkreślił, że jest to film o "wielkich pieniądzach, seksie i nieograniczonej władzy".
Obraz zaczyna się od mocnych scen seksualnych orgii z udziałem Depardieu, a jego bohater pokazany jest jako "człowiek, który kontroluje los gospodarczy narodów, marzy o ratowaniu świata, ale gubi go nieokiełzany głód seksualny". Depardieu nazwał go nawet "postacią szekspirowską".
"Zaczyna jako rodzaj tabloidowego melodramatu, stopniowo ewoluuje w opowieść o uzależnieniu od seksu, narcyzmu i lawy kapitalistycznych przywilejów" - ocenił lewicowy "Le Monde", nazywając bohatera "biednym, chorym człowiekiem". Vincent Maraval, producent filmu, pytany, czy nie boi się pozwów, powiedział, że film powstał na podstawie prawa amerykańskiego i wszystko zostało sprawdzone przez prawników. Kiedy, i czy w ogóle, trafi do kin w Europie i za oceanem, jeszcze nie wiadomo. Na razie będzie go można ściągnąć z internetu za 7 Euro.
Autor: Justyna Kobus /kka/zp / Źródło: The Guardian, "The Hollywood Reporter","Le Monde"
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe