Limuzyna wioząca wiceministra MON Bartosza Kownackiego wjechała na skrzyżowanie na czerwonym świetle, jako pojazd uprzywilejowany. Zgodnie z ustawą, warunkiem takiego postępowania jest zachowanie szczególnej ostrożności. - Gdyby kierowca zachował szczególną ostrożność, niewątpliwie do zdarzenia by nie doszło - ocenia Arkadiusz Kuzio z Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego ("Polska i Świat").
W środę przed południem na skrzyżowaniu ul. Ludnej i Wioślarskiej w Warszawie doszło do stłuczki z udziałem limuzyny wiceszefa MON Bartosza Kownackiego. Wiceminister wracał ze spotkania z szefem BBN Pawłem Solochem. Nikomu nic się nie stało. Kierowca wiceministra został ukarany mandatem.
- Wjechali na skrzyżowanie w ogóle bez rozejrzenia i uderzyli w samochód osobowy - relacjonował świadek zdarzenia.
"Pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności"
Limuzyna wioząca wiceministra wjechała na skrzyżowanie na czerwonym świetle z włączonym sygnałem dźwiękowym i świetlnym, czyli jako pojazd uprzywilejowany. Zgodnie z ustawą taki kierowca takiego samochodu może postąpić w ten sposób, ale pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności.
- Gdyby kierowca zachował szczególną ostrożność, niewątpliwie do zdarzenia by nie doszło. Gdyby wjechał z mniejszą prędkością, mógłby rozpoznać, że z prawej strony nadjeżdża samochód volvo i podjąć (odpowiednie) manewry - ocenia Arkadiusz Kuzio z Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
MON wyjaśnia, że osoba prowadząca samochód jest pracownikiem MON, "posiadającym zezwolenie na kierowanie pojazdem uprzywilejowanym lub pojazdem przewożącym wartości pieniężne, zatrudnionym od grudnia 2015 roku". "Kierowca odbył wymagane kursy i szkolenia, w tym kurs kierowania pojazdem uprzywilejowanym" - informuje resort.
To już kolejny w ostatnich miesiącach wypadek z udziałem rządowej limuzyny. Pod koniec stycznia koło Torunia zderzyło się osiem pojazdów, w tym dwa samochody BMW należące do Żandarmerii Wojskowej i sześć pojazdów cywilnych. W jednym z aut Żandarmerii jechał szef MON Antoni Macierewicz. W lutym w Oświęcimiu doszło do kolizji z udziałem limuzyny wiozącej premier Beatę Szydło. Jeszcze wcześniej - w marcu 2016 r. - w samochodzie przewożącym prezydenta Andrzeja Dudę pękła opona.
- Jaka presja jest na kierowcach, którzy prowadzą te pojazdy? Bo nie wierzę, że przypadkiem jest, że w tak krótkim okresie mamy kolejną stłuczkę - komentuje Paulina Hennig-Kloska (Nowoczesna).
W ocenie Jana Marii Jackowskiego (PiS) "zbijanie na tym kapitału politycznego" jest niestosowne. - Należy się cieszyć, że jak na razie w zasadzie żadna z osób nie poniosła uszczerbku na zdrowiu - podkreśla.
"Nie ma żadnego powodu, żeby jechał w ten sposób"
W przypadku wypadku z udziałem Bartosza Kownackiego politycy opozycji zastanawiają się, dlaczego wiceminister tak się spieszył. MON wyjaśnia krótko, że "zmierzał na spotkanie w sprawach służbowych, bieżących".
- Nie ma żadnego powodu, żeby jechał w ten sposób - ocenia Andrzej Halicki (PO), były minister administracji i cyfryzacji. Zauważa przy tym, że odległość nie była duża.
Kownacki jechał z Biura Bezpieczeństwa Narodowego do budynku MON. To 5,5 km, a odcinek przy zwykłym ruchu można przejechać w niecałe dziesięć minut.
- Setki razy jeździłem tą trasą, nie ma powodu, żeby wykorzystywać sygnały dźwiękowe i przeganiać innych z drogi - podkreśla Bogdan Klich (PO), były minister obrony narodowej.
- Uprzywilejowane mogą być pojazdy Żandarmerii Wojskowej lub Kontrwywiadu Wojskowego, ale tylko w zakresie swoich czynności, a nie wtedy, kiedy wiozą wiceministra obrony narodowej - dodaje Ryszard Kalisz, były minister spraw wewnętrznych i administracji.
Autor: kg/sk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24