Zakaz wstępu do lasu dla poszukiwaczy skarbów, a miejsce domniemanego ukrycia "złotego pociągu" zbada najpierw wojsko - to decyzje po poniedziałkowym posiedzeniu zespołu zarządzania kryzysowego, który obradował w Wałbrzychu. Podjęto je mimo sceptycyzmu władz miasta i województwa dolnośląskiego co do rzekomego znaleziska. "W zgłoszeniu nie ma nic nowego", "nie ma mowy o gorączce złota" - zapewniają jednym głosem.
- Od kilkunastu dni mamy pewnego rodzaju zagadnienie do rozwiązania - tak o sprawie rzekomego "złotego pociągu" ukrytego przez nazistów w okolicach Wałbrzycha mówił przed posiedzeniem sztabu Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha.
Jednak choć władze miasta do sprawy podchodzą "z najwyższą ostrożnością", to prezydent podkreślał, że w tym momencie najważniejsze jest zapewnienie bezpieczeństwa i zabezpieczenie miejsca rzekomego znaleziska.
Wszystkie służby na straży, zakaz wstępu do lasu
Właśnie o tym, jak zabezpieczyć teren, prezydent rozmawiał z wojewodą i przedstawicielami służb podczas posiedzenia wojewódzkiego zespołu zarządzania kryzysowego.
- Na sercu leży nam przede wszystkim bezpieczeństwo ludzi. To sytuacja nadzwyczajna. Z tego powodu zabezpieczenie terenu będzie kontynuowała policja, straż leśna i straż ochrony kolei. Funkcjonariusze wspomagani będą przez wałbrzyską straż miejską - poinformował po posiedzeniu sztabu Tomasz Smolarz, wojewoda dolnośląski.
Zapowiedział ponadto, że na terenie kolejowym ma być przypomniany zakaz wstępu na tory. Natomiast nadleśnictwo Świdnica miało wydać zakaz wstępu do lasu w pobliżu rzekomego miejsca ukrycia pociągu.
Po godzinie 13 nadleśnictwo opublikowało informację o wydanym zakazie. - Zakaz jest okresowy i obowiązuje aż do odwołania - powiedział Jan Dzięcielski z nadleśnictwa Świdnica.
"Kilka stron, nieczytelne mapy"
Co więcej, prezydent Wałbrzycha, za pośrednictwem wojewody, skieruje wniosek do Ministerstwa Obrony Narodowej o przeprowadzenie "czynności rozpoznawczych" z użyciem georadaru. Urzędników czeka teraz analiza dokumentów, które trafiły do wałbrzyskiego magistratu.
- Na ich podstawie nie można jednoznacznie potwierdzić znaleziska. To zaledwie kilka stron, nieczytelne mapy, walor prawdopodobieństwa jest niewysoki - podsumował Smolarz.
Wojewoda powiedział, że w dokumentach, które zostały mu przekazane, nie ma zdjęcia georadarowego, które miał widzieć generalny konserwator zabytków. - Walor poznawczy zgłoszenia nie jest wyższy od tych, które pojawiały się w ostatnich latach i dziesięcioleciach. Nie ma tam nic nowego - ocenił Smolarz.
Urzędnicy podkreślają, że zanim rozpoczną się jakiekolwiek działania przy ewentualnym wydobyciu pociągu, chcą najpierw porządnie przeanalizować dokumenty. - Chcemy pracować na dokumentach naukowych. Muszą potwierdzić je badania techniczne i wojskowe. Dopiero ich wyniki będą uzasadniały przekazanie publicznych środków na ten cel - stwierdził wojewoda.
Ktoś, coś, bez wskazania na mapie
Zgłoszenie o znalezisku nie trafiło do dolnośląskiej konserwator zabytków. Jednak w poprzednich latach pojawiały się podobne informacje. - Ludzie piszą różne rzeczy, że ktoś od kogoś usłyszał, że coś jest gdzieś ukryte. Nigdy jednak nie było konkretnego wskazania na mapie - powiedziała na konferencji prasowej po posiedzeniu sztabu Barbara Nowak-Obelinda, konserwator zabytków.
Kto widział zdjęcia georadarowe?
I właśnie eksploratorów prezydent Wałbrzycha wskazuje jako winnych szumu medialnego wokół rzekomego skarbu. To Polak i Niemiec, którzy za pośrednictwem prawników, skierowali pismo do władz lokalnych, w którym żądają m.in. 10 proc. znaleźnego od ewentualnego znaleziska.
- My jesteśmy zobowiązani do potraktowania takiej informacji z należytą wagą. Mając na względzie bezpieczeństwo osób postronnych, bo jak wiadomo, to budzi ogromne emocje - stwierdził rano gość TVN24.
Czy wierzy w odnalezienie sławnego składu? - Pozostaję z dużą dozą sceptycyzmu - mówił prezydent Wałbrzycha, przyznając jednocześnie, że i on nie miał okazji zobaczyć słynnego zdjęcia georadarowego, na podstawie którego generalny konserwator zabytków ocenił, że "złoty pociąg" znajduje się we wskazanym miejscu na... 99 procent.
- To nie pierwszy i pewnie nie ostatni taki sygnał o niezwykłym znalezisku w naszej okolicy. Wałbrzych i Dolny Śląsk są pełne tajemnic. Takich informacji było bardzo dużo, ale prawie nigdy, a jeżeli już, to niezwykle rzadko, okazywały się prawdą - kwituje Szełemej.
Gorączka złota w Wałbrzychu
W poniedziałek "Sueddeutsche Zeitung" skrytykował polski rząd za niewłaściwą politykę informacyjną w sprawie "złotego pociągu". "(...) Może okazać się, że pociąg pancerny nie istnieje i że generalny konserwator zabytków dał się nabrać na oszustwo, a rząd przyczynił się do jego rozpowszechniania" - napisał w "SD" autor komentarza Florian Hassel. Czytaj więcej na ten temat.
Sprawa nabrała biegu po piątkowej konferencji generalnego konserwatora zabytków, na której urzędnik stwierdził, że na 99 proc. jest pewny istnienia pancernego składu. Właśnie wtedy wysunięto pierwsze roszczenia wobec "złotego pociągu". Szef Światowego Kongresu Żydów oświadczył, że "przedmioty, które zostaną odkryte w Polsce, mogły być zrabowane Żydom przed wysłaniem ich na śmierć". Głosy o tym, że ewentualne skarby powinny trafić za granicę, pojawiły się także w Rosji. "Przedstawiciele Rosji niewątpliwie powinni brać udział w ustalaniu ładunku, który zostanie odkryty, jeżeli pociąg ten zostanie wyciągnięty".
Tymczasem informacje o odkryciu rozgrzewają poszukiwawczy przygód, którzy w weekend tłumnie pojawili się na trasie wzdłuż torów kolejowych - miejscu rzekomego ukrycia składu. Oprócz spacerowiczów na miejscu są też dziennikarze zagranicznych mediów, którzy szeroko opisują rewelacje o "złotym pociągu".
Autor: tam/i / Źródło: TVN24 Wrocław