Grupa osób miała dźgać kijem tygrysa w poznańskim zoo. Głównego sprawcę dręczenia zwierzęcia zatrzymali pracownicy ogrodu, jednak mężczyzna zdołał uciec przed przyjazdem policji. W poniedziałek, po publikacji jego wizerunku, zgłosił się na komisariat. Do winy się nie przyznaje. Jak mówi, jedyne, co zrobił złego, to wejście w niedozwolone miejsce.
Do zdarzenia doszło w niedzielę w poznańskim Nowym Zoo na Malcie. - Około godz. 13 grupa podpitych zwiedzających wtargnęła od tyłu pod wybieg tygrysów, zrobiła dziurę w płocie i kijem dźgała nasze zwierzęta - opisuje Małgorzata Chodyła z poznańskiego zoo.
Tygrys zachował spokój, w pewnym momencie wstał i odszedł od ogrodzenia. Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka zoo podkreśla jednak, że zwierzę mogło zachować się zupełnie inaczej. - Trudno przewidzieć reakcję zwierzęcia, które nigdy nie doznało przemocy ze strony człowieka. One reagowały bardzo dobrze i spokojnie, bo akurat tam przybywają pracownicy z jedzeniem. Efekt mógł jednak być dramatyczny - podkreśla.
Uciekł, nim przyjechała policja
Mężczyznę, który drażnił tygrysa, zatrzymali pracownicy zoo. Na miejsce wezwano policję i odprowadzono go do wyjścia. Tam mężczyzna miał uciec.
Pracownicy zoo dotarli do świadków zdarzenia, którzy przekazali im zdjęcia mężczyzny. Jego wizerunek zarejestrował także monitoring. Sprawą zajęli się policjanci z komisariatu Poznań Nowe Miasto. Poszukiwany mężczyzna o blond włosach ma ponad 190 cm wzrostu, ubrany był w niebieską koszulę, na szyi miał białą chustę.
Pracownicy zoo podkreślali, że nie pozostawią tego zdarzenia bez konsekwencji. - Przemoc wobec zwierząt powinna być piętnowana i znaleźć swój finał w sądzie - podkreśla rzeczniczka zoo.
Rzecznik wielkopolskiej policji podkreślał z kolei, że zatrzymanie mężczyzny jest tylko kwestią czasu i najlepiej, gdyby sam się zgłosił. Tak też się stało. - Dwie godziny po publikacji komunikatu mężczyzna zgłosił się na policję - podaje Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
"Nikt tego tygrysa nie dźgał"
Jak tłumaczył dziennikarzowi TVN24 Hubertowi Remleinowi, do zoo wszedł z przypadkowo napotkaną rodziną. - Była straszna kolejka, wszedłem z nimi na bilet rodzinny. Poszliśmy razem do tygrysów. Był z nimi mały chłopak. Chciałem, żeby sobie zrobił sobie zdjęcia z lepszego ujęcia - tłumaczy.
Wtedy miał wejść z chłopcem za ogrodzenie. Za nimi miała pójść cała grupa innych osób. - Nagrywali sobie tego tygrysa. Ktoś tam urwał sobie kija. Nikt tego tygrysa nie dźgał, nikt mu nic nie zrobił. Jeden chłopak wkładał tego kija, a tygrys sobie go gryzł - wyjaśnia.
Jak podkreśla, on jedynie popełnił wykroczenie i wszedł w miejsce niedozwolone. Dodaje też, że nie zrobił dziury w ogrodzeniu. - Wielokrotnie wchodziłem od tamtej strony. Ta dziura od dawna tam jest - przekonuje.
Dodaje też, że gdy wyprowadzono go z zoo, wcale nie uciekał z miejsca zdarzenia. - Pozostawili mnie bez opieki i kazali czekać na policję. Czekałem chwilę, po czym stwierdziłem że nikogo nie ma, nikt mnie nie pilnował, więc poszedłem do domu. Nie byłem też pod wpływem alkoholu - zarzeka się mężczyzna.
Do dwóch lat więzienia
Mężczyzna został przesłuchany, do winy się nie przyznał. Jak informuje Maciej Święcichowski z wielkopolskiej policji, mężczyzna usłyszał zarzuty. - Grozi mu do dwóch lat więzienia. Cały materiał dowodowy zostanie przekazany dalej, sprawą będzie zajmował się sąd - mówi policjant. - Nie możemy potwierdzić, że oskarżony podczas incydentu w zoo był pijany - zastrzega.
Autor: FC//ec / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: KWP Poznań