Urzędnicy z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Gdańsku odebrali świadczenie pielęgnacyjne matce samotnie wychowującej niepełnosprawnego syna, gdy zachorowała na raka. Tłumaczą, że kobieta sama wymaga opieki, więc nie może zajmować się synem i dostawać za to pieniędzy. W sąsiednim Sopocie te same przepisy urzędnicy interpretują już inaczej.
Beata Kozak straciła wsparcie MOPR w postaci świadczenia pielęgnacyjnego rok po tym, jak dowiedziała się, że choruje na raka. To właśnie wtedy otrzymała czasowe zaświadczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności.
Podjęcie decyzji o odebraniu pani Beacie pieniędzy na wychowanie niepełnosprawnego syna urzędnicy z Gdańska tłumaczą przepisami z ustawy o świadczeniach rodzinnych. Ich zdaniem rodzic, który otrzymuje zaświadczenie o niepełnosprawności, nie może opiekować się niepełnosprawnym dzieckiem, bo sam wymaga opieki.
Okazuje się, że nie trzeba długo szukać, by znaleźć urzędników, którzy te same przepisy rozumieją w zupełnie odmienny sposób. Interpretację prawa autorstwa gdańskiego MOPR skrytykowało Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. MPiPS podkreśliło, że prawo do świadczenia (po otrzymaniu zaświadczenia o niepełnosprawności) tracą jedynie opiekunowie, którzy nie są rodzicami niepełnosprawnego dziecka.
Sami zadzwonili
W taki właśnie sposób ustawę o świadczeniach rodzinnych rozumieją pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sopocie. Tam świadczenie pielęgnacyjne otrzymuje pani Beata Ossowska, która jako osoba niepełnosprawna (po dwóch przeszczepach nerek), opiekuje się 3-letnim synkiem z porażeniem mózgowym.
- Wcześniej próbowałam dostać świadczenie w Gdyni, ale odpowiedziano mi, że nie mogę go otrzymać, bo jestem niepełnosprawna - mówi TVN24.pl Beata Ossowska. - Później przeprowadziliśmy się do Sopotu, tam nawet nie próbowałam, bo miałam w pamięci to, co usłyszałam w Gdyni. Po jakimś czasie sami do mnie zadzwonili z MOPS i zapytali, dlaczego nie pobieram tych pieniędzy - dodaje.
Po telefonie z MOPS procedura przyznania pani Beacie świadczenia trwała cztery tygodnie. Teraz co miesiąc na jej konto trafia 1,1 tys. zł. - To przywraca wiarę w to, że są dobrzy urzędnicy, dobrzy ludzie. Te pieniądze dla naszego synka to 11 sesji rehabilitacyjnych, a to bardzo dużo - podkreśla pani Beata.
"Jesteśmy traktowani jak żebracy"
Pani Dorota Sołowiej z Legnicy, również niezdolna do pracy po przeszczepie nerki, zajmuje się niepełnosprawną córką. Podobnie jak w przypadku z Sopotu kobieta mimo to otrzymuje świadczenie pielęgnacyjne.
Zauważa jednak, że urzędnicy traktują ją raczej bez współczucia. - Jesteśmy traktowani bardzo często jak żebracy, bo: "znowu przyszła po coś...". Ja nie przychodzę po coś, ja przychodzę po lepszą przyszłość dla mojego dziecka - mówi w "Faktach" TVN pani Dorota.
Odwołanie leży od roku
Pani Beata Kozak z Gdańska decyzję tutejszych urzędników ponad rok temu zaskarżyła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Decyzja w jej sprawie ma zapaść w przyszłym miesiącu. Prezes SKO przewlekłość tego postępowania tłumaczyła brakami kadrowymi i brakiem środków na zatrudnienie nowych pracowników.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: md / Źródło: TVN24 Pomorze, Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24