Ratownicy prowadzący w kopalni Mysłowice-Wesoła akcję poszukiwawczą górnika zaginionego po katastrofie 6 października, w piątek po południu mogą wejść w obszar, w którym spodziewają się go znaleźć. Będą szczegółowo przeszukiwać nadal częściowo zalane wyrobisko. W kopalni trwa 11. doba akcji.
Jak poinformował na briefingu przed kopalnią kierownik działu energomechanicznego w kopalni Grzegorz Standziak, ok. godz. 14. ratownicy przygotowywali się w bazie do przeszukiwania ostatnich ok. 140-150 metrów. W tym czasie poziom blokującego im wcześniej drogę rozlewiska, w pierwszej tzw. muldzie, czyli niecce, udało się już obniżyć do wysokości umożliwiającej prowadzenie tam poszukiwań.
- Woda osiągnie lada chwila wymagany poziom, żeby ratownicy mogli wejść dalej, czyli pół metra - wskazał Standziak. Dopóki wody było więcej niż pół metra głębokości, nie można było przedłużać lutniociągu przewietrzającego wyrobisko i linii chromatograficznej, dzięki której można stale badać dokładny skład atmosfery.
Druga niecka także może być zalana
- Ratownicy w pierwszej kolejności rozpoczną penetrację wyrobiska, które w tej chwili szacujemy na ok. 50-60 metrów. Następnie będziemy mieli do penetracji ok. 30 metrów wyrobiska suchego i kolejną muldę długości ok. 60 metrów, którą w razie potrzeby też będziemy odwadniać - mówił inżynier.
Wyjaśnił, że sądząc po ilości wody w pierwszej niecce ratownicy oceniają, że także druga jest zalana – spodziewają się w niej jednak znacznie mniejszej ilości wody niż w pierwszej.
- Mamy dużą nadzieję, że znajdziemy naszego pracownika na tym pierwszym odcinku poszukiwań, ale pewności nie mamy - zaznaczył Standziak.
Sprawdzają każdy centymetr
- Sprawdzamy już teraz każdy centymetr kwadratowy, przez który będą przechodzić ratownicy - podkreślił. Zastępy będą przy tym używały specjalnie ściągniętego do tego etapu akcji sprzętu oświetleniowego, bezpiecznego w atmosferze grożącej wybuchem.
Zastępy ratowników będą posuwały się według dotychczasowego schematu – najpierw instalowany będzie kolejny odcinek doprowadzającego powietrze lutniociągu, a potem penetrowany teren przed nim. Wynika to m.in. z konieczności zapewnienia odpowiedniej widoczności. Dalej w wyrobisku, gdzie nie dochodzi lutniociąg, spada ona nawet do półtora metra.
Ratownicy pracują w aparatach tlenowych
Grzegorz Standziak przypomniał, że atmosfera nadal nie jest zdatna do oddychania, ratownicy pracują w specjalnych aparatach. Wskazał jednak, że z różnych objawów, m.in. temperatury i mierzonych stężeń gazów wynika, że pożar, który miał w wyrobisku miejsce, jako konsekwencja wybuchu lub zapaleniu metanu, powoli wygasa. - To nie znaczy, że jest bezpiecznie – nadal jest niebezpiecznie - zaakcentował.
W kopalni trwa 11. doba akcji. Do katastrofy w mysłowickiej kopalni doszło 6 października wieczorem. Na poziomie 665 m doszło prawdopodobnie do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło pierwotnie do szpitali. 42-letniego kombajnisty dotąd nie odnaleziono. W poniedziałek rano w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich zmarł jeden z najciężej rannych, 26-letni górnik.
W siemianowickiej placówce jest nadal 21 najciężej poszkodowanych. Stan dwóch z nich był w piątek – jak podali lekarze - "ekstremalnie krytyczny", a jednego - "krytyczny".
Okoliczności wypadku wyjaśniają Prokuratura Okręgowa w Katowicach i Wyższy Urząd Górniczy.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: NS / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Katowicki Holding Węglowy