W Pensylwanii, jednym z "pól bitewnych" amerykańskich wyborów prezydenckich, trwa bój o przekonanie ostatnich niezdecydowanych wyborców. Reporterka "Faktów" TVN Arleta Zalewska odwiedziła rodzinny dom Joe Bidena w Scranton. Według jego obecnego właściciela nie jest możliwe, by wyborcy stanu opowiedzieli się po stronie Donalda Trumpa. Ale nie wszyscy zgadają się z tą opinią.
Do wyborów w Stanach Zjednoczonych pozostały mniej niż dwa tygodnie. Trwa zacięta walka o głosy, którą najmocniej da się odczuć w siedmiu tzw. stanach wahających się, czy też - jak nazywają je amerykańskie media - "polach bitewnych" tej kampanii. Tu wybory raz wygrywa kandydat demokratów, a innym razem republikanów. Mowa o Arizonie, Georgii, Michigan, Nevadzie, Karolinie Północnej, Wisconsin i wreszcie Pensylwanii. Tą ostatnią odwiedziła Arleta Zalewska. Dziennikarka "Faktów" TVN zatrzymała się w Scranton, gdzie znaleźć można m.in. rodzinny dom obecnego prezydenta Joe Bidena.
Jak głosi postawiona przed budynkiem tabliczka, 46. prezydent Stanów Zjednoczonych mieszkał tam do 10. roku życia. Jego dziadek Ambrose Finnegan sprzedał później dom rodzinie Kearnsów. Jego aktualny właściciel Martin Kearns z dumą wystawia dziś przed posiadłością znak z nazwiskiem popieranej przez siebie Kamali Harris. - Uważam, że Amerykanie staną po jej stronie - mówi pewnie mężczyzna.
Arleta Zalewska w rodzinnym domu Joe Bidena
Pytany przez Arletę Zalewską o to, dlaczego zamierza oddać głos na kandydatkę demokratów Kearns mówi o "świetnej robocie", jaką w trakcie swojej prezydentury wykonał Joe Biden i wyraża nadzieję, że Kamala Harris będzie ją kontynuować. Mężczyzna podkreśla też, jak ważne jest dla niego "stanie po stronie wartości", takich jak demokracja.
Oprowadzając dziennikarkę "Faktów" TVN po swoim domu, Kearns ściągnął z jednej ze ścian obraz i pokazał ukryty pod nim napis autorstwa Joe Bidena. "Z tego domu do Białego Domu" - można przeczytać na ścianie. Pamiątkowy wpis opatrzony jest podpisem prezydenta i datą. Ta też jest nie bez znaczenia. Jest to bowiem data ostatnich wyborów prezydenckich. Joe Biden wygrał wówczas w Pensylwanii, co utorowało mu drogę do prezydentury. Różnica głosów między nim a Donaldem Trumpem wyniosła nieco ponad 80 tysięcy.
Wybory w USA. Walka o Pensylwanię
Również w tym roku walka w Pensylwanii zapowiada się niezwykle zacięta. - Każdy w Pensylwanii powinien zagłosować na Harris, bo Pensylwania będzie jednym z kluczowych stanów decydujących o wyniku - mówi Martin Kearns.
O wadze tegorocznych wyborów przekonany jest też Carl Bear, mieszkaniec Henryville. W odróżnieniu od Kearnsa lepszą przyszłość dla siebie i kraju widzi on jednak w zwycięstwie Donalda Trumpa. - Jeśli Trump nie da rady, to ten kraj jest skończony - stwierdza stanowczo mężczyzna w rozmowie z reporterką "Faktów" TVN. I przyznaje, że kiedyś popierał demokratów, ale obecnie jest zdania, że tylko Trump jest w stanie poradzić sobie z kwestiami bezpieczeństwa, migracji i gospodarki.
Według grupującej dane sondażowe i badawcze strony fivethirtyeight.com (część amerykańskiej sieci ABC News) Donald Trump posiada obecnie w Pensylwanii nieznacznie lepszą od Kamali Harris średnią sondażową. Republikanin prowadzi o 0,3 punktu procentowego. Opublikowane w poniedziałek szacunki "The New York Times" wskazują na przewagę Harris. Ta jednak wynosi jedynie niecały punkt procentowy. Przewidywanie zwycięzcy wyścigu jest więc obecnie niemożliwe.
- To nie tylko kolejne wybory, to bitwa o duszę Ameryki. O to, czy będziemy tradycyjnym demokratycznym podmiotem i liderem sojuszu zachodniego – ocenia w rozmowie z Arletą Zalewską Howell Raines, mieszkaniec Pensylwanii i były korespondent "The New York Times".
Źródło: TVN, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN