W piątek w centrum Warszawy rozgoryczony tłum protestujących domagał się odmrożenia gospodarki mimo trwającej pandemii. Najpierw spotkali się na placu Defilad, by przemaszerować później w stronę Alei Jerozolimskich. Podobnie jak w czwartek, chcieli przejść pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, by wykrzyczeć swoje postulaty.
Jak opisywaliśmy na tvnwarszawa.pl, zgromadzenie chciała zatrzymać policja. Pojawiły się radiowozy, funkcjonariusze rozpraszali uczestników na mniejsze grupy. W jednej z nich znalazł się dziennikarz "Gazety Wyborczej" Paweł Rutkiewicz. W piątek wieczorem opisał, jak policjanci zatrzymali go wśród protestujących.
Pokazał legitymację, ale to nie pomogło
"Szczytem absurdu były jednak powtarzane przez megafon policyjne komunikaty o tym, żeby teren działań policji opuścili: kobiety w ciąży, posłowie i przedstawiciele mediów. Dlaczego? Bo wnętrza kordonu nie dało się opuścić inaczej, niż będąc z niego wyszarpniętym. Dosłownie" - opisywał.
Policjanci wyprowadzali z kordonu pojedyncze osoby. Wśród nich i Rutkiewicza. Dziennikarz pokazał funkcjonariuszom swoją legitymację. Jednak zamiast go wypuścić, zaprowadzili do radiowozu. Reporter informował, że wykonywał tylko swoje obowiązki, ale policjanci nie reagowali.
"Policjanci chwycili mnie pod ramiona i próbowali wyprowadzić. Nie stawiałem oporu, pokazałem legitymację, powiedziałem, że jestem dziennikarzem. - Nie szkodzi - odpowiedział policjant. Kiedy chciałem wyciągnąć telefon, odpowiedzieli, że to zabronione. W radiowozie było nas troje. Ja i dwójka uczestników protestu" - opisywał. W drodze dowiedział się, że razem z dwoma uczestnikami protestu, trafią na komendę w podwarszawskim Wołominie. Jechali tam przez 45 minut.
Zaproponowali podwózkę
Dopiero na miejscu dziennikarz mógł wykonać telefon do rzecznika stołecznej policji Sylwestra Marczaka. Do policjanta już wcześniej dotarła informacja o zatrzymaniu Rutkiewicza. Przeprosił reportera. Wcześniej upewnił się, czy ten na pewno pokazywał legitymację i czy miał maseczkę na twarzy. Jak relacjonował Rutkiewicz, przeprosił go też zastępca komendanta w Wołominie Rafał Trzaskoma. Zaproponował, że policjanci odwiozą go z powrotem do Warszawy, ale dziennikarz odmówił.
Jak policja tłumaczyła zatrzymanie reportera? Rzecznik stołecznej komendy Sylwester Marczak wyjaśniał dziennikarzom "Gazety Wyborczej", że protest nie przebiegał spokojnie, a policjanci musieli działać szybko. Doszło wówczas do prewencyjnego zatrzymania uczestników, a Rutkiewicz został wzięty za jednego z nich.
Autorka/Autor: katke/r
Źródło: Gazeta Wyborcza, tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl