"Ciekawostka i pytanie do znawców. Dzisiaj (niedziela, 7 września - red.) w trakcie poszukiwań na wysokości Łomianek odnalazłem dno dużej łodzi. Płynąc dalej, natrafiłem na rzędy wbitych w Wisłę bali jakby to były elementy jakiegoś mostu - ale nie jestem pewien. Może Wy wiecie co to za konstrukcja" - napisał w poście na Facebooku Daniel Dymiński.
W rozmowie z tvnwarszawa.pl ojciec Krzysztofa przyznał, że o znalezisku poinformował Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
- Zgłosiła się do mnie grupa osób, która w 2019 roku natrafiła na tę łódź na sonarze, wówczas poziom wody był znacznie wyższy. Jest to więc pierwszy raz, kiedy można zobaczyć całe dno obiektu - tłumaczy naszej redakcji, zaznaczając, że wcześniej nie prowadził poszukiwań w tym rejonie.
Potop szwedzki i ówczesne kontenerowce
Z informacji, jakie otrzymaliśmy, wynika, że łódź nie została na razie zbadana. Zwróciliśmy się z pytaniem do Pogotowia Archeologicznego o bliższe informacje na temat odsłoniętego przez Wisłę obiektu.
- Po kształcie łodzi możemy zidentyfikować obiekt jako tak zwaną szkutę. Były to popularne w handlu łodzie od XV do XVII wieku. Służyły głównie do przewożenia dużych ładunków, takich jak np. drewno, bale, zboże, można powiedzieć, że był to ówczesny kontenerowiec - wyjaśnia w rozmowie z tvnwarszawa.pl Adrian Kłos, założyciel Pogotowia Archeologicznego. - Kilka szkut rozbiło się podczas potopu szwedzkiego w 1656 roku, w momencie gdy Szwedzi splądrowali Warszawę. Jedna szkuta mogła przewieźć nawet kilkadziesiąt ton towaru, dlatego był to doskonały środek transportu.
Do rozbicia się lata temu łodzi przyczynił się panujący w tamtym okresie niski stan wody w rzece.
- Kilka szkut osiadło wówczas na mieliźnie. Dotychczas archeolodzy wydobyli różne elementy architektury i dekoracji z tych łodzi – dodaje przedstawiciel Pogotowania Archeologicznego.
Szkuta pochodzi od słowa szkutnictwo, czyli rzemieślniczego lub przemysłowego budowania lub naprawy małych statków wodnych.
Zapytaliśmy Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o to, czy pracownicy jego biura podejmą działania mające na celu zbadanie obiektu. Czekamy na odpowiedź.
Poszukiwania Krzysztofa Dymińskiego. "Wierzymy, że nasz syn żyje"
Krzysztof Dymiński zaginął ponad dwa lata temu, 27 maja 2023 roku. Miał wtedy 16 lat. W dniu zaginięcia wyszedł z domu w miejscowości Pogroszew Kolonia w gminie Ożarów Mazowiecki, a jego telefon został wyłączony. Od tego czasu szukają go rodzice wraz ze znajomymi i nurkami. W tym czasie pan Daniel kilkukrotnie już informował o natrafieniu w Wiśle na różne szczątki.
- Regularnie przeszukujemy Wisłę na odcinku mostu Gdańskiego w dół. Najdalej dopłynęliśmy dotychczas do Płocka, jednak najbardziej skupiamy się na odcinku Warszawa - Nowy Dwór Mazowiecki - mówi Daniel Dymiński. - Poszukiwania prowadzimy na wielu płaszczyznach – od płetwonurków, po dron podwodny, czy sonary. Obecnie, kiedy stan Wisły jest niski, także brodzimy i przeszukujemy dno za pomocą bosaków. Ponadto niski stan wody odsłonił wiele wysepek, które wcześniej były niewidoczne. Dopływamy do nich.
Jak zaznaczył ojciec zaginionego, intensywne poszukiwania prowadzone są również na lądzie. - Wierzymy cały czas, że nasz syn żyje. Czekamy z niecierpliwością na otrzymanie od policji progresji wiekowej, która pokaże, jak Krzysiek może wyglądać po tych dwóch latach - dodał Daniel.
Autorka/Autor: ag/tok
Źródło: tvnwarszawa.pl