80 ewakuowanych osób, granat wybuchający w czasie akcji policyjnych pirotechników - tak zaczął się środowy poranek w bloku przy Sosnkowskiego w Ursusie. Jego mieszkańcy twierdzą, że to nie pierwszy granat przed tym mieszkaniem. My rozmawialiśmy z lokatorem, który go znalazł i prawdopodobnie cudem uszedł z życiem.
Informację o tym, że w bloku przy Sosnkowskiego już raz znaleziono granat lub atrapę powtarzali w środę rano ewakuowani mieszkańcy, z którymi rozmawiał reporter tvnwarszwawa.pl Lech Marcinczak. - Miało do tego dojść w grudniu, przed samymi świętami - mówił.
CZYTAJ WIĘCEJ O AKCJI W URSUSIE
"Coś cyknęło"
Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, policja także słyszała te relacje i będzie sprawdzać ten wątek. Nam udało się tymczasem porozmawiać z lokatorem mieszkania, przed którym doszło do wybuchu. Jak wszyscy mieszkańcy bloku, został ewakuowany. Rozmawiał z nami - bardzo zdenerwowany - kilka minut po eksplozji ładunku. Opisał, jak wyglądał jego poranek.
- O 6 rano sąsiadka szła do kościoła i wtedy niczego nie zauważyła. Gdy wracała po 7, zobaczyła coś na progu i zadzwoniła. Otworzyłem drzwi i wtedy coś "cyknęło" - mówi i pokazuje nam zdjęcie przedmiotu, który znalazł na progu. Tego samego, który wybuchł kilkadziesiąt minut później, gdy blok był już ewakuowany, a do akcji weszli policyjni pirotechnicy (żadnemu nic się stało).
W rozmowie z nami pan Zdzisław [imię zmienione - red.] przyznał, że w grudniu zeszłego roku miała miejsce podobna sytuacja. - Siostra znalazła na progu paczuszkę zawiązaną wstążką. Otworzyliśmy, nie wiedzieliśmy co to, więc zanieśliśmy na policję. Ewakuowali wtedy cały komisariat - wspomina.
Rzeczywiście, 23 grudnia do redakcji tvnwarszawa.pl dotarła informacja o ewakuacji komisariatu przy Sosnkowskiego. Byliśmy na miejscu, ale policja przekonywała wtedy, że był to fałszywy alarm - ktoś miał przynieść "atrapę granatu w torebce".
Zdaniem pana Zdzisława, był to wojskowy granat ćwiczebny. Tak mieli mu powiedzieć sami policjanci, którzy przesłuchiwali go w tej sprawie. - Po jakimś czasie umorzyli sprawę i na tym się skończyło. A dziś wybuchł prawdziwy granat - mówi, nie kryjąc zdenerwowania.
W tle "sprawy osobiste"
Pytany, czy wie kto chciałby zrobić mu krzywdę, odpowiada: - Wiem dokładnie. Dostaję od tej osoby SMS-y z groźbami, znam jej dane i wszystko to przekazywałem policji. Ale za każdym razem rozmawiałem z kim innym i nie umieli połączyć tych spraw w jedną - denerwuje się.
I tłumaczy, że tłem tej historii są "sprawy osobiste".
O całą sytuację zapytaliśmy policję. - Szczegółowo badamy wszystkie wątki. Będziemy przesłuchiwać świadków i ustalać, czy dzisiejsze zdarzenie można połączyć z wcześniejszymi - odpowiedział rzecznik stołecznej komendy Sylwester Marczak.
I dodał, że rzeczywiście w grudniu ktoś na posterunek w Ursusie przyniósł "atrapę ładunku wybuchowego". - Będziemy sprawdzać także tę sprawę - zapowiedział.
Karol Kobos