Jak poinformowała w środę PAP Edyta Adamus z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji, do incydentu doszło we wtorek, gdy pasażer nadawał bagaż do Londynu.- Pozostawiając go, zapytał obsługę, co będzie, jak w bagażu będzie bomba. Na pytanie pracownika, czy jest coś, co może stwarzać zagrożenie, odpowiedział, że "chyba raczej nie ma" i oddalił się, nie udzielając wyjaśnień - powiedziała Adamus.
"To był głupi żart"
- Zachowanie zaniepokoiło pracowników lotniska, którzy poinformowali o zdarzeniu policjantów. Ci szybko ustalili właściciela bagażu, a pirotechnicy Straży Granicznej sprawdzili, czy w torbie znajdują się przedmioty lub urządzenia mogące stwarzać zagrożenie - dodała.
Jak podkreśliła Edyta Adamus, mężczyzna - widząc, że sytuacja jest bardzo poważna - zaczął tłumaczyć, że to był głupi żart. Interwencja zakończyła się wypisaniem dwóch mandatów po 500 złotych - jeden nałożono na podstawie prawa lotniczego, a drugi za złamanie przepisów Kodeksu wykroczeń.- Jednocześnie przedstawiciel linii lotniczych, którymi miał lecieć mężczyzna, zadecydował o niewpuszczeniu go na pokład samolotu - powiedziała Adamus.Za fałszywy alarm grozi do ośmiu lat więzienia. W ostatnich miesiącach doszło do kilku sytuacji, w których z powodów tego typu "żartów" ewakuowano lotniska – m.in. w Warszawie i w podwarszawskim Modlinie.
W lutym ruszył proces w sprawie fałszywego alarmu bombowego na lotnisku w Modlinie:
PAP
Materiał programu "Czarno na białym"
Źródło zdjęcia głównego: Adrian Grycuk/CC BY-SA 3.0 pl