W poniedziałek w Warszawie Legia pokonała Lecha Poznań 1:0 i po raz 18. sięgnęła po puchar kraju, ale z powodów pozasportowych spotkanie trwało dłużej niż zakładano. Powodem były race odpalane i rzucane przez kibiców.
Efektowne oprawy Legii i Lecha
Fani obu zespołów prezentowali tego dnia efektowne oprawy, m.in. ogromne flagi, transparenty, kartony, baloniki, ale używali również wielu rac. Po raz pierwszy odpalono je już przed rozpoczęciem zawodów. Najpierw w sektorze sympatyków Legii, a później Lecha. W efekcie część stadionu została zadymiona. Mecz został jednak rozpoczęty zgodnie z planem.
Kłopoty zaczęły się w drugiej połowie. W 69. minucie, po zdobyciu przez Aleksandara Prijovica fani Lecha zarzucili boisko racami, przez co sędzia Szymon Marciniak musiał przerwać mecz.
Po prawie 10 minutach zawody wznowiono, ale trochę czasu upłynęło, zanim poprawiła się widoczność. Na krótko, ponieważ race wciąż były rzucane z poznańskiego sektora. Służby porządkowe co chwila wbiegały na murawę, żeby zabierać dymiące środki pirotechniczne. Później jeszcze raz, na krótko, przerwano grę. W doliczonym czasie, a sędzia przedłużył spotkanie o 12 minut, jedna z rac trafiła w nogę bramkarza Legii Arkadiusza Malarza, ale nie doznał obrażeń. Ostatecznie spotkanie udało się dokończyć.
"Nigdy nie będzie zgody, by race lądowały na boisku"
Decyzje w sprawie kar zapadną prawdopodobnie w czwartek.
- Teraz raport delegata spłynie do Komisji Dyscyplinarnej PZPN. Ona zbiera się w czwartki. Jest duża szansa, że już w ten najbliższy zajmie się sprawą wydarzeń podczas finału. I wówczas możemy spodziewać się ewentualnie decyzji dotyczących klubów. Nie chcę spekulować na temat kar. Tych rac było bardzo dużo. Mówimy o setkach, a nie dziesiątkach - powiedział Jakub Kwiatkowski.
PZPN przed meczem był w kontakcie z kibicami obu drużyn. Jak się jednak okazało, nie wystarczyło to do zapewnienia porządku.
- Staramy się współpracować z kibicami. Wiadomo, że dla nich tzw. oprawy są bardzo istotne i my wychodzimy im naprzeciw. Ale nigdy nie będzie naszej zgody na to, żeby race lądowały na boisku i zagrażały zdrowiu piłkarzy. Zawsze decyduje o tym czynnik ludzki, to stewardzi przeszukują osoby wchodzące na obiekt. Są to środki niedozwolone - podkreślił rzecznik prasowy PZPN.
Kary dla klubów czy kibiców?
Na pytanie, co może grozić kibicom, przypomniał, że odpowiedzialność ponoszą przede wszystkim kluby.
- Mieliśmy zorganizowane grupy kibiców, a bilety są dystrybuowane przez klub. Oczywiście imiennie, zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych. Jak jednak widzieliśmy, zadymienie stadionu było takie, że trudno byłoby kogoś zidentyfikować, nawet poprzez monitoring. To kluby zawsze ponoszą odpowiedzialność. Pośrednio też kibice, np. poprzez zakaz wyjazdów na mecze, ale nie chcę spekulować. Wysokość i rodzaj kary leży w kompetencji Komisji Dyscyplinarnej. Jak wspomniałem, decyzje zostaną podjęte zapewne w najbliższy czwartek - dodał.
Czy federacja zdawała sobie sprawę z możliwych wydarzeń na stadionie?
- Wiedzieliśmy, co będą zawierały duże oprawy kibiców, np. mieli oni możliwość wcześniejszego wejścia na stadion, aby poukładać swoje kartoniady, zbudować tzw. gniazda do kibicowania, nagłośnienie. To mam na myśli, mówiąc o współpracy z kibicami, bo oczywiście z naszej strony nigdy nie będzie przyzwolenia, żeby race lądowały na boisku. Czy one mogły pojawić się wcześniej na trybunach? Z tego co wiemy, gdy kibice pracowali nad przygotowaniem swoich opraw, rac na pewno nie było wówczas na terenie stadionu - podsumował Kwiatkowski.
PAP/kw/b