- Przyznaję się – zgodnie oświadczyli przed sądem Michał B., Oskar K. i Tadeusz K., anarchiści oskarżeni o podłożenie butelek z benzyną pod samochodami na policyjnym parkingu.
Trzej młodzi mężczyźni (w wieku od 18 do 32 lat) zostali zatrzymani w nocy z 22 na 23 maja ubiegłego roku, na ulicy 17 stycznia, w pobliżu komisariatu Warszawa-Włochy. Jeden stał na czatach, pozostali podłożyli pod samochodami po jednym pudełku. W obu była świeczka, coś na kształt lontu, oraz dwie plastikowe butelki z benzyną. Mężczyźni, ubrani na czarno i zamaskowani kominiarkami, nie zdążyli jednak podpalić lontów. Przeszkodzili im policjanci. Funkcjonariusze znali ich plany wcześniej i przygotowali zasadzkę.
"Rażono mnie paralizatorem"
W środę przed stołecznym sądem rozpoczął się proces w tej sprawie. Oskarżonych wspierała przed gmachem sądu przy ul. Marszałkowskiej kilkudziesięcioosobowa grupa anarchistów. Podczas bardzo głośnej pikiety wyrażali solidarność z zatrzymanymi. Oprócz skandowania haseł, zgromadzeni grali też na bębnach. Demonstracja była tak hałaśliwa, że przez pierwsze pół godziny część publiczności zgromadzonej w sali 117 na pierwszym piętrze sądu, nie miała szansy usłyszeć, co mówią oskarżeni. - Takie mamy warunki - skwitował sędzia Maciej Jabłoński.
Michał B., Oskar K. i Tadeusz K. przyznali się do winy. Potwierdzili, że wybrali się na policyjny parking, by podpalić samochody. Podkreślali, że nie chcieli nikomu zrobić krzywdy. Impuls do działania dała im sytuacja w Poznaniu, gdzie policja zatrzymała kilku demonstrantów, którzy pikietowali przed aresztem śledczym.
Znacznie więcej czasu oskarżeni w swoich wyjaśnieniach poświęcili temu, jak byli traktowani przez policjantów już po zatrzymaniu.
- Rażono mnie paralizatorem w okolice ud, odbytu, pleców. Cały czas leżałem w powiększającej się kałuży krwi. Po którejś serii paralizatorem skurczyła mi się krtań i zacząłem się dusić. Wtedy policjanci na chwilę przestali - opowiadał sądowi Tadeusz K. - W pewnym momencie przyszedł przełożony tych policjantów. Spytał, co się tutaj stało. Zaśmiali się, że się przewróciłem. Przyprowadzono owczarka niemieckiego i wyjaśniono, co zaraz mnie spotka. Jeżeli nie będę się ruszał i będę leżał spokojnie, to pies nie zareaguje. Ale jeżeli będę się trząsł leżąc na ziemi, pies zacznie się na mnie rzucać – relacjonował.
Prokuratura badała, czy policjanci używali przemocy, ale nie znalazła na to dowodów.
Radykalne Ogródki Działkowe
Jeszcze w trakcie śledztwa oskarżonym zmieniono zarzuty. Początkowo policja i prokuratura mówiły o udaremnionej próbie "zamachu na jednostkę policji" i "ładunkach wybuchowych", które znaleziono pod radiowozami. Ostatecznie jednak, po zbadaniu sprawy przez biegłego, okazało się, że butelki z benzyną mogły doprowadzić co najwyżej do spalenia radiowozów, ale nie mogły wywołać eksplozji. Dlatego prowadzący postępowanie prokurator musiał zmienić zarzut ze "sprowadzenia zagrożenia eksplozją materiałów łatwopalnych" i "posiadania materiałów wybuchowych" (za co groziło do ośmiu lat więzienia), na zarzut "usiłowania zniszczenia mienia poprzez podpalenie" (za co grozi kara do pięciu lat więzienia).
"Z opinii biegłego z zakresu pożarnictwa wynika, że samodziałowe (czyli skonstruowane samodzielnie – red.) urządzenia, którymi posłużyli się oskarżeni, doprowadziłoby do zapalenia się paliwa w zbiornikach paliwowych radiowozów oraz innych palnych elementów tych pojazdów, a w konsekwencji do ich zniszczenia" – informowała już w marcu Prokuratura Krajowa, która prowadziła śledztwo w tej sprawie.
"Próba zamachu na jednostkę policji", zmieniła się więc w "usiłowanie podpalenia radiowozów".
Michał B., Oskar K. i Tadeusz K. to członkowie kolektywu o nazwie Radykalne Ogródki Działkowe, który jest polską reprezentacją międzynarodowego ruchu Reclaim the Fields (ang. odzyskaj pola). Celem tego ruchu jest przywracanie terenów na rzecz lokalnych społeczności, sprzeciw wobec globalnych korporacji, ale też np. walka z eksmisjami na bruk.
Piotr Machajski