Po 10 latach zapadł wyrok w sprawie znęcania się nad karpiami w jednym z ursynowskich marketów. Skazani zostali dwaj sprzedawcy oraz kierownik działu sprzedaży. - Sąd nie miał żadnych wątpliwości, że do cierpienia karpi dochodziło. Ryby były wyciągane z basenu, przekładane do innych basenów, bez wody. Często kładzione jedna na drugiej. I, co widać na materiale wideo dołączonym do akt sprawy, wypadały na ziemię, nie miały powietrza, nie miały czym oddychać – uzasadniała wyrok sędzia Katarzyna Zaczek.
Ta historia zaczęła się w 2009 roku, tuż przed świętami.
- Doskonale pamiętam obrazek sprzed dziesięciu lat. Kapie leżały w ażurowych skrzynkach, jeden na drugim, umierały. A później klienci wychodzili spokojnie, niczym niewzruszeni z siatkami zapełnionymi umierającymi rybami. Niestety w ciągu tych lat niewiele się zmieniło, taki sam obrazek w ursynowskim hipermarkecie zobaczymy również w tym roku - mówiła nam Renata Markowska z fundacji "Noga w Łapę", która w 2010 roku złożyła do prokuratury zawiadomienie w sprawie znęcania się nad rybami.
Prokuratura zajęła się sprawą, ale szybko ją umorzyła. Dwukrotnie. W 2010 roku Markowska złożyła prywatny akt oskarżenia przeciwko trzem sprzedawcom działu rybnego.
Sprawa przeszła wówczas przez dwie instancje. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej sędziowie uznali, że do znęcania się nie doszło. Orzekli, że nie można mówić o tym, by ryby cierpiały, bo na filmie nagranym przez pracowników fundacji widać, że były przechowywane w basenach. Do skrzyń bez wody trafiały dopiero chwilę przed sprzedażą. - W ocenie sądu ta ekspozycja nie miała na tyle długotrwałego charakteru, żeby mówić o tym, że doszło do znęcania - tłumaczyła, ogłaszając pierwszy wyrok w tej sprawie, sędzia Wioletta Ślifirczyk.
Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego
Obrońcy karpi nie składali broni i w końcu sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. A ten przychylili się do ich argumentów i orzekł kasację wyroku. Sprawa musiała toczyć od nowa.
- Sąd uznał, że nie może budzić jakichkolwiek wątpliwości to, że karp jest zwierzęciem kręgowym i podlega ustawie o ochronie zwierząt. Orzekł, że zachowanie, które narusza dobrostan ryb, w szczególności trzymanie lub przenoszenie ryb bez wody, jest niehumanitarne i wskazuje, że mogło dojść do przestępstwa. Tym samym udało nam się wzruszyć dotychczasowy prawomocny wyrok w tej sprawie – relacjonowała wówczas w rozmowie z tvnwarszawa.pl adwokat Karolina Kuszlewicz, pełnomocniczka fundacji przed Sądem Najwyższym.
- Zostały obalone argumenty, że możemy pakować żywe karpie do worków foliowych bez wody. Ale to nie wszystko. Sprzedawcy powinni zagwarantować rybom przestrzeń, która umożliwi im zachowanie naturalnej pozycji ciała – dodawała Kuszlewicz.
Ponowny proces ruszył tuż przed świętami 2017 roku w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa. Na ławie oskarżonych usiedli: kierownik działu rybnego Andrzej R. oraz dwaj sprzedawcy: Hieronim S. oraz Czesław H. Wyrok zapadł w środę. Wszyscy oskarżeni zostali skazani.
Skazani sprzedawcy i kierownik
Andrzej R. został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Musi też wpłacić tysiąc złotych na rzecz fundacji, która zajmuje się walką o prawa zwierząt.
Sędzia Katarzyna Zaczek: - Świadomie dopuścił do znęcania nad żywymi karpiami poprzez zadawanie im bólu i cierpień, poprzez to, że dopuścił, aby sprzedawane przez Hieronima S. i Czesława H. ryby były utrzymywane w niewłaściwych warunkach bytowania w ten sposób, że były umieszczane jeden na drugim, w skrzynkach bez wody, utrzymywane w miejscach uniemożliwiających im zachowanie naturalnej pozycji, a także jako jeszcze żywe wyjmowane rękoma przez pracowników sklepu do plastikowych toreb bez wody.
Sprzedawcy Hieronim S. i Czesław H. zostali skazani na dziesięć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Obaj muszą też wpłacić po 800 złotych na rzecz fundacji zajmującej się ochroną zwierząt.
- Sąd nie miał żadnych wątpliwości, że do cierpienia karpi dochodziło. Ryby, co zostało powiedziane, były wyciągane z basenu, przekładane do innych basenów, bez wody. Często kładzione jedna na drugiej. I, co widać na materiale wideo dołączonych do akt sprawy, wypadały na ziemię, nie miały powietrza, nie miały czym oddychać. Już sam fakt, o czym mówił biegły podczas ustnej opinii, wyjmowania ryb z wody i dotykania ryb rękoma, przy czym podkreślenia wymaga fakt, że panowie używali rękawic, sprawiał tym rybom ból – mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Zaczek.
Zaznaczała też, że w 2010 roku wiedza o tym, w jakich warunkach powinny przetrzymywane być karpie, była wiedzą powszechną. - Na to zwrócił uwagę biegły, który powiedział, że być może jeżeli chodzi o cierpienia psychiczne ryb, ta wiedza była wiedzą elitarną, to wiedza dotycząca zadawania bólu fizycznego była wiedzą powszechną. Sąd w tym zakresie nie miał wątpliwości, że panowie, którzy ryby sprzedawali i pan, który to nadzorował, musieli sobie zdawać z tego sprawę – tłumaczyła sędzia.
Kara ma "charakter wychowawczy"
Sędzia wprost przyznała, że miała problem z "wymiarem kary". - Przede wszystkim dlatego, że miałam na uwadze fakt, że do czynów doszło w 2010 roku. Wówczas świadomość społeczna na temat cierpienia nie tylko ryb, ale zwierząt w ogóle była dużo mniejsza niż w tej chwili. To dobrze, że następuje taki postęp w zmianie świadomości społeczeństwa – stwierdziła.
- Mam takie wrażenie, że oskarżeni trochę zaczęli podlegać pewnemu eksperymentowi i sam fakt, że taka sprawa znalazła finał w sądzie i zapadł wyrok w sprawie jest w pewnym stopniu przełomem. Zależało mi na tym, żeby wyrok, jeżeli się uprawomocni, miał charakter wychowawczy, nie tylko dla oskarżonych. Żeby wyrok trafił do świadomości społecznej, do dużych koncernów. Mamy grudzień, pewnie są zakusy na to, żeby takie praktyki miały miejsce – dodała.
"Droga zmagań się z murem niezrozumienia była gigantyczna"
Na sali sądowej nie było oskarżonych oraz ich pełnomocników. Renata Markowska oraz mecenas Karolina Kuszlewicz po ogłoszeniu wyroku płakały.
- To jest pozytywny szok, dlatego że w pewien sposób przyzwyczaiłam się do tego, że wymiar sprawiedliwości nie na tyle poważnie traktuje sprawę karpi, na ile trzeba względem chociażby pozostałych zwierząt, takich jak psy, koty. Sprawa była dla nas potwornie trudna i niesamowicie męcząca. To trwało dziesięć lat. Przez większość lat przychodziłyśmy tutaj we dwie, działając całkowicie pro bono. Zmagając się nie tylko z przeciwnikami po stronie oskarżonych, ale naszym przeciwnikiem był również prokurator, który powinien być tutaj na sali i oskarżać tych ludzi. On dwukrotnie umorzył tę sprawę. Droga zmagań się z murem niezrozumienia była gigantyczna. Dziś ta satysfakcja jest ogromna, jest też wzruszenie, bo dobrnęliśmy do końca – powiedziała po ogłoszeniu wyroku.
Zwróciła również uwagę, że wyrok zapadł w "symbolicznym momencie". - Jest 2 grudnia, rusza sprzedaż karpia. To jest wyrok, który dotrze do sprzedawców, będzie na nich oddziaływał. Proszę zauważyć, co przez lata działo się Polsce. Wreszcie wymiar sprawiedliwości stanął po stronie słabszych – uznała.
Jej zdaniem sprawa nie była prosta ze względów kulturowo-społecznych. - Trzeba było zderzyć się z masą stereotypów. Nie tylko w warstwie prawnej, ale też w warstwie mentalnej. Nam nie chodziło o surowe skazanie. Minęło już dziesięć lat. Ta sprawa jest sprawą symboliczną, chodziło o pokazanie, że tacy ludzie nie mogą wyjść z sądu z czysta kartą karną. Wyrok jest powrotem do podstaw. Żebyśmy sobie jasno powiedzieli: karp jest rybą, ryba musi być w wodzie. Jeżeli trzymasz karpia poza wodą, powodujesz jego krzywdę. Walczyliśmy bez wsparcia państwa. Gdyby nie taka osoba jak Renata Markowska z malutkiej fundacji, ta sprawa by się nigdy nie wydarzyła, nie trafiłaby do Sądu Najwyższego, nie zapadłby wyrok - skomentowała.
"My jesteśmy głosem ryb"
Renata Markowska przyznała, że mimo wszystkich przeszkód drugi raz zrobiłaby to samo. Co ją motywowało? Przed każdą z rozpraw oglądała film, który nagrała 10 lat temu. - Te lata były trudne, dużo mnie nauczyły. Ryby nie mają głosu, to my jesteśmy ich głosem. Ogromna radość, że przedstawiciel organu sprawiedliwości uznał, że one mają jednak ten głos. I mają prawo, tak jak inne zwierzęta, do humanitarnego traktowania, żeby nie cierpieć – powiedziała po wyroku.
Sama chciałaby, żeby sprzedaż żywych karpi została zakazana. - Bo warto sobie wyobrazić, że zachowanie wszelkich wymogów, przy tak masowym obrocie, jest niemożliwe. Zróbmy tak, żeby zwierzęta nie musiały cierpieć – zaapelowała.
Czy to możliwe? Na sali sądowej obecna była posłanka Katarzyna Piekarska, działaczka społeczna w zakresie praw zwierząt. - Myślę, że trzeba teraz wymusić na ministrze rolnictwa, aby zmienił rozporządzenie i wprost napisał, w jaki sposób mają być sprzedawane ryby. Planuję napisanie do wszystkich największych sieci handlowych w sprawie zmiany warunków sprzedawania żywych ryb - zapowiedziała. - Niestety karpie nie krzyczą, może gdyby krzyczały, taki wyrok zapadłby dużo wcześniej - dodała.
Wyrok nie jest prawomocny.
Źródło: tvnwarszawa.pl